Myszy i naukowcy – wywiad z Eronem Sheeanem, reżyserem „Errors of the Human Body”

O tej pozycji donosiliśmy już parę razy, ostatnio przy okazji interesującego teasera. Nie da się ukryć, że produkcja ta jest dokładnie tym, czego szukamy we współczesnym science-fiction (w tym przypadku nawet bardziej „science”), dlatego postanowiliśmy się skontaktować z reżyserem „Errors of the Human Body”, Eronem Sheeanem.

Twórca opowiedział nam o niezwykłym miejscu, w którym film kręcono, o znakomitych aktorach, z którymi pracował: Michaelem Eklundem („The Divide”),  Karoline Herfurth („Lektor”), Tomasem Lemarquisem („Noi Albinoi”), o wściekłych myszach i o tym jak wszyscy skończymy. Ponadto możecie zapoznać się z ekskluzywną fotką, którą prezentujemy powyżej. Miłej lektury.

Chciałbym zapytać cię o tytuł „Errors of Human Body”, to znaczy czy tkwi w nim jakieś głębsze znaczenie, czy po prostu wynika on wyłącznie z historii opowiedzianej w filmie? Ludzkie ciało wszak uznawane jest za perfekcyjnie zaprojektowany system, w którym wszystko ma swoje miejsce i porządek. Nie jesteś przekonany do tej idei?

Tytuł wywodzi się ze świetnej książki Armanda Marie Leroi „Mutants”, która spogląda na to, co uważamy za „normalne”, a następnie zgłębia dewiacje ludzkiego istnienia. W kontekście filmu tytuł ów ma sugerować taką ideę, ale jednocześnie sugerować, że te błędy są nie tylko fizyczne, ale też psychiczne i emocjonalne, oraz, że wszystkie te kwestie się oczywiście łączą. Cała natura tych badań polega na próbie ustalenia, co w zdrowym organizmie uważane jest za normalne, a kiedy coś pójdzie źle, rzutuje to również na załamanie w kwestii komunikacji międzyludzkiej. W filmie biologiczny defekt występuje w formie zarazy, natomiast załamanie komunikacji w stanie umysłu Geoffa i jego szczerości wobec innych. Tak ogólnie, to wiele postaci ma w tym filmie problem ze szczerością!

Twój film powstał we współpracy z Instytutem Biologii Komórkowej i Genetyki im. Maxa Plancka. Trzeba przyznać, że to dość nietypowy partner. W jaki sposób zainteresowałeś ich swoim projektem?

Tak, to była dość dziwna ale i pomyślna współpraca. Historia jaka się za tym kryje  jest dość długa, więc postaram się być zwięzły. Jakiś czas temu mój film krótkometrażowy („Fish” – przyp. red.) zakwalifikował się na Berlinale i spotkałem tam świetnego naukowca, który okazał się być członkiem zarządu Instytutu. W tym czasie prowadzili też staże dla artystów. Kilka miesięcy później przyleciałem z Australii aby przyswoić trochę wiedzy z zakresu biologii molekularnej i z planowanych paru miesięcy zrobiło się ponad sześć lat. Zdołałem przekonać ich do tego, by pozwolili mi stworzyć pełnometrażowy film oparty na pracy Instytutu oraz niektórych dziwacznych i fascynujących projektach. Nie jest to dokument – to fikcja z pewnymi elementami prawdziwej nauki, stanowiącymi bazę dla opowiedzianej historii.

Jaki był ich udział w produkcji filmu? Czy tylko użyczenie lokacji oraz naukowej konsultacji, czy coś jeszcze poza tym?

Głównie chodziło o lokacje, jak i o same inspiracje, ale udało mi się namówić kilku naukowców na rolę statystów. Wszyscy ludzie byli dla nas niezwykle wspaniałomyślni, ale jednocześnie okazali się bardzo postępowi. To niezwykłe, jak wiele dali nam swobody podczas kręcenia w tym przepięknym miejscu, a także służyli nam swoim czasem. Myślę, że naprawdę rozumieją istotę wprowadzenia szerszej komunikacji pomiędzy światem nauki a sztuką.

Ta współpraca jest dowodem na naukowe, charakterystyczne dla twardej s-f podejście do tematu, prawda? Czy zdecydowałeś się na jakieś kompromisy w trakcie pisania scenariusza – mam na myśli rezygnowanie z pewnych wątków które mogłyby okazać się niezrozumiałe dla szerszej publiczności?

Bardzo się starałem nie upraszczać sfery naukowej – na tyle, na ile jest to możliwe w filmie. Chciałem również oddać sposób mówienia naukowców, ich nietypowy slang, który dla zwykłego zjadacza chleba jest niezrozumiały. Inna rzecz która jest istotna to oddanie przekroju różnych osobowości naukowców. Pamiętam, że na początku bardzo chciałem uniknąć schematów, ale okazało się to niemożliwe, bo te klisze bazują na właśnie takich ludziach. Nauka, a konkretnie koncepcja regeneracji uszkodzonych tkanek przy pomocy manipulacji genetycznych jest źródłem inspiracji dla naukowej strony filmu, swego rodzaju trampoliną. Jednak film rozwija tę ideę, wznosi na kolejny poziom – zadaje pytanie „co by było gdyby…?”.

Jaka jest twoja osobista opinia na temat przekraczania granic w naukach biomedycznych,  jak przykładowo manipulacja genetyczna? Czy my, jako gatunek, mamy prawo do zmieniania i ulepszania nas samych?

Ufam, iż jest to naturalny etap naszej ewolucji, tworzenie narzędzi ingerujących w nasz organizm. Tak naprawdę robiliśmy to przecież od zawsze, na ile pozwalały nam możliwości. Ale mimo wszystko jest to dosyć śliski grunt i to, że możemy niekoniecznie musi oznaczać, że powinniśmy. Etyczna niepewność będzie istnieć zawsze i o tym, na kilku poziomach, traktuje też „Errors of the Human  Body”.

Co było największym wyzwaniem w tworzeniu takiego skromnego, stąpającego mocno po ziemi filmu s-f?

Dopięcie budżetu!  Pragnąłem zrobić coś zbliżonego do produkcji z lat 70, sci-fi dla inteligentnego widza, które traktowałoby publiczność z szacunkiem – a przynajmniej takie były moje intencje. Ten film nie jest łatwy do przełknięcia, to nie kino popcornowe, większy nacisk położony jest na postacie i tak naprawdę nie do końca „stąpa mocno po ziemi” bo fabuła zawiera kilka fantastycznych zwrotów akcji.

Zdecydowałeś się zgromadzić część budżetu przy pomocy crowdfundingu (finansowania społecznościowego). Jakie były Twoje doświadczenia w użytkowaniu Kickstartera w roli narzędzia zbiórek? Czy Twoim zdaniem tego typu formy finansowania projektów staną się popularne i będą standardem w biznesie filmowym?

Niezależne produkcje mają to do siebie, że dopięcie budżetu to zawsze wyścig. Tym razem nie chciałem błagać rodziny czy znajomych, więc crowdfunding okazał się dobrym wyjściem – nie narzucającym się nikomu i prezentującym projekt szerszej publiczności. To doświadczenie sprawiło, że firma w której pracuję stworzyła własną platformę, skupioną na finansowaniu filmów. Kickstarter okazał się pod tym względem niewystarczająco ukierunkowany na filmowców, poza tym chcieliśmy podtrzymać relacje z twórcami filmów pozwalając na promocję filmu w ramach naszego serwisu.

Pozwolę sobie zatem na odrobinę autopromocji i przedstawiam Waszym czytelnikom naszą odpowiedź na Kickstartera: www.filminteractor.com.

Udało ci się zgromadzić naprawdę świetną obsadę – nie są to może gwiazdy pierwszej wielkości (jeszcze), ale na pewno to grupa utalentowanych i charakterystycznych ludzi mających przed sobą świetlaną przyszłość. Chciałbym abyś w kilku słowach opisał Michaela, Karoline i Tomasa oraz jakie cechy wyróżniały ich szczególnie podczas prac nad filmem (oprócz faktu, że to stuprocentowi profesjonaliści, bo to jest dość oczywiste). Może jakieś anegdoty z planu?

To dar od losu, ta obsada, którą udało mi się zgromadzić. Wszyscy okazali się niezwykle profesjonalni, doświadczeni i tolerancyjni dla ciężkich warunków w jakich musieli pracować. Biedny Michael, cóż on musiał przechodzić. Raz przez siedem godzin miał nałożoną pełną charakteryzację ciała, a potem dodatkowo kazaliśmy mu czołgać się po fabryce, w której było -14 stopni Celsjusza, a całość kręciliśmy 12 godzin – facet w ogóle nie spał, a warunki były naprawdę nieprzyjemne. Ale dzięki jego poświęceniu, wszystko okazało się dla mnie o wiele łatwiejsze. Oczywiście wszyscy aktorzy mieli swoje wyzwania. Karoline Herfurth musiała nie tylko grać po angielsku, który nie jest jej ojczystym językiem, ale też używać tego zakręconego slangu naukowego i zrobić to poprawnie w ledwie kilku próbach. Ale dała radę! Tomas grał Polaka, musiał więc złapać odpowiedni akcent, co okazało się dosyć trudnym wyzwaniem. Wszyscy polubili się też wzajemnie, dlatego chemia jaka się między nimi narodziła była naprawdę niezwykła.

To jest to, czego reżyser mógłby pragnąć, bezpretensjonalna, ale kompetentna obsada. I to właśnie otrzymałem! Pamiętam zabawy Michaela z myszami, był jak zaklinacz myszy, które bardzo go lubiły i czuły się wyluzowane w jego towarzystwie. A potem kręciliśmy scenę, w której Tomas musiał podnieść mysz. I ta go gryzła. Musieliśmy robić cięcie, zaczynać wszystko od początku, a mysz i tak swoje. I tak kilka razy, i za każdym razem go kąsała! Wydaje mi się, że myszy są wrażliwe na pewne fluidy, a Tomas tak się wczuł w swoją nikczemną postać, że zwierzak po prostu to podchwycił!

Czy podczas prac nad filmem mieli na ciebie wpływ jacyś pisarze science-fiction, czy szukałeś inspiracji wyłącznie w, nazwijmy to,  „prawdziwej” nauce?

Tym razem nie sięgałem do twórczości żadnych autorów. Chciałem być prowadzony przez prawdziwe miejsca i prawdziwych ludzi, cała ta niezwykła atmosfera zimowego Drezna, wewnętrzne, pełne barw światy pod mikroskopem, surowe laboratoria, ale ciepli ludzie. Scenariusz powstawał dość długo, ponieważ miałem zbyt wiele opcji oraz interesujących tematów naukowych. To jak adaptacja wspaniałej powieści i próba odnalezienia właściwej ścieżki, którą należy podążyć. Wyzwaniem było też,aby tej naukowej historii nadać ludzki wymiar. Ostatecznie na ekranie będzie można ujrzeć, co się dzieje kiedy naukowiec sam staje się przedmiotem badań.

Jednak po obejrzeniu zwiastuna odnoszę wrażenie, że nie zapomniałeś o suspensie i pewnego rodzaju „rozrywkowej” stronie filmu. Zgaduję, że to ważne dla ciebie, aby nie zapominać, że film jest filmem, a nie naukowym manifestem czy czymkolwiek w tym stylu?

Dokładnie tak, delikatna równowaga między rozrywką i emocjami, bazująca na historii mocno zakorzenionej w czymś ważkim i istotnym. Tak naprawdę to bardzo trudne do osiągnięcia. Dodatkowo miejscami film robi się naprawdę dziwny i ryzykowne było opuszczanie bezpiecznej sfery dramatu na rzecz mieszania gatunków. Ma to wiele wspólnego z podróżą  Geoffa Burtona (granego przez Michaela Eklunda) bo gdy jego kontakt z rzeczywistością się urywa, w tym samym czasie to samo dzieje się z konwencją filmu. Poza tym nie chciałem prezentować żadnych twardych, jednoznacznych deklaracji, a w szczególności tworzyć jednostronnego filmu, opowiadającego o niebezpieczeństwie badań genetycznych. Zamiast tego chciałem eksplorować „odcienie szarości”, ludzki wymiar poruszanych zagadnień i osobiste koszty naukowca, który cierpi po okropnym wypadku.

Napisałeś też scenariusz do „The Divide” Xaviera Gensa. Tam apokalipsę spowodował atak nuklearny. W „Errors of the Human Body” nadchodzi ona z wewnątrz, z ludzkiego ciała. Dwie strony tej samej monety, można by rzec. Jesteś jakoś szczególnie zainteresowany tego typu koncepcjami? Chciałbyś podążyć dalej tą ścieżką w przyszłości?

„The Divide” jest apokaliptyczne przez duże A. „Errors…” nie są aż tak ponure, właściwie, to mógłbym nawet stwierdzić, że kończą się happy-endem. Ale może to tylko moje poczucie humoru. Apokalipsa w „Errors…” to osobisty kryzys, w którym człowiek nie wie czym są głębsze uczucia takie jak smutek lub poczucie winy. Ale ogólnie nie jestem stuknięty na punkcie apokaliptycznych historii.

Twoim zdaniem który z tych scenariuszy jest bardziej prawdopodobny. Wysadzimy się w powietrze czy raczej zabije nas jakiś śmiercionośny wirus?

Stworzymy śmiertelnego wirusa a potem wysadzimy się w powietrze próbując się go pozbyć, tylko po to aby odbudować się z pozostałego DNA i powtórzyć to wszystko raz jeszcze za kilka tysięcy lat…

Wiem, że Twoja żona jest Polką. Byłeś kiedyś w naszym kraju? A może wiesz coś o polskiej kinematografii?

To prawda. Jest też naukowcem, którego poznałem podczas przygotowań do kręcenia „Errors…”. Pobraliśmy się w Łebie. Spędziłem mnóstwo czasu w Trójmieście, wciąż jednak pragnę zobaczyć Kraków. Poza tym odbyliśmy kilka fantastycznych wypraw kajakowych przez dzikie tereny. To właśnie mi się bardzo w Polsce podoba, ilość nietkniętej przez człowieka, dzikiej przyrody. W kwestii kina nie jestem autorytetem, ale co nieco widziałem. Podoba mi się zakręcony humor w polskich filmach, które w tej kwestii przypominają mi nieco kino australijskie. Muszę się jeszcze podszkolić, choć samego języka pewnie jeszcze długo nie opanuję. A i w samym filmie zawarliśmy kilka osobliwych liścików miłosnych do Polski. Głównym antagonistą jest polski naukowiec grany przez Tomasa Lemarquisa (w rzeczywistości Islandczyka), faceta zwariowanego na punkcie starych polskich protest-songów i elektronicznych papierosów.

Czy zdradzisz nam swoje plany na przyszłość i nadchodzące projekty?

Mam ogromną ilość pomysłów, począwszy od animacji, od której zaczynałem, po cięższe filmy gatunkowe i dramaty. Dużo jednak zależy od tego jak mój pierwszy film zostanie odebrany. Niezależnym produkcjom zawsze będzie trudno dotrzeć do szerszej publiczności i zdobyć rozgłos, więc jestem wdzięczny serwisom takim jak Opium za promowanie mojego filmu.

Dziękujemy za wywiad!

 

 

Dodaj komentarz