„Shuffle” – recenzja

Ciężka sprawa z tym „Shuffle”. Orzech do zgryzienia twardy jak skała. Świetny pomysł wyjściowy, w miarę intrygująca próba jego rozwinięcia, ale jednocześnie film ma mnóstwo elementów, na które nawet gdybym chciał, oka przymknąć nie mogę.

reżyseria: Kurt Kuenne

scenariusz:  Kurt Kuenne

zdjęcia: Kurt Kuenne

obsada: T.J. Thyne, Paula Rhodes, Chris Stone, Meeghan Holaway, Dylan Sprayberry i inni

produkcja: USA / 2011

A zaczyna się tak obiecująco. Otóż obserwujemy sesję psychologiczną niejakiego Lovella Milo, utalentowanego fotografa i całkiem, wydawałoby się, zdrowego na umyśle osobnika. Lovell ma jednak dość nietypową przypadłość. Mianowicie… przeżywa swoje dni nie po kolei. Nawet nie tyle dni, co okresy pomiędzy każdym kolejnym zapadnięciem w sen. A te zdarzają się w równie losowych odstępach czasu, czy to dzień czy noc, Orfeusz puka do drzwi Lovella kiedy tylko ma na to ochotę. I tak każdym razem kiedy bohater zapada w sen, budzi się w innym okresie swojego życia. Jak „Dzień Świstaka” odwrócony do góry nogami. Pozornie nie widać tu żadnej reguły, raz może mieć lat piętnaście, później dziewięćdziesiąt dwa, tylko po to, aby kolejnym razem otworzyć oczy w wieku, dajmy na to, lat trzydziestu siedmiu. Życie jego przypomina proces ciągłego przetasowywania kart, tak, że układają się one w przypadkowej kolejności, ale jak się potem okazuje, jakaś siła wyższa niczym rasowy szuler ma w tym swój własny cel, który sam Lovell także musi dostrzec.

Zatem punkt wyjściowy intryguje. Można próbować ciągnąć go w kontekście zarówno naukowym, jak i metafizycznym. Obiecująca wydała się też forma, klimatyczne czarno-białe zdjęcia przypomniały mi o debiutach Nolana i Aronofskiego – zachowując oczywiście wszelkie proporcje. Szybko jednak okazało się, że ciężaru gatunkowego filmu w żadnej mierze nie da się porównać z pierwszymi dziełami wyżej wymienionych. Być może dlatego, że reżyser, Kurt Kuenne, wybrał trzecią ścieżkę, która określiłbym jako sentymentalno-ckliwą. Według mnie to najgorszy możliwy wybór, choć muszę uczciwie przyznać, że twórcy podążają (czy raczej brną) w te familijne klimaty świadomie i konsekwentnie.

Film szybko przestaje intrygować, a sam pomysł, na którym miała opierać się historia, przestaje tak naprawdę tracić na znaczeniu. Mimo wszystko w kinie fantastycznym szukam czegoś innego niż tanich wzruszeń, przyziemnej, na dobrą sprawę, tematyki czy udawanych konfliktów. Pewnie, w grę wchodzą tu takie kwestie jak miłość, śmierć i niespełnienie, ale podane jest to w sposób lekki, pogodny i nieszczególnie dający do myślenia. Sytuacji bynajmniej nie ratują dialogi rodem z telenoweli, podobnie jak gra aktorska. Zwłaszcza irytuje główna postać kobieca, która jest słodka aż do… przesady. Film nie unika też sztampy formalnej i fabularnej. W pewnym momencie przyłapałem się na odgadywaniu, co w danej chwili zrobi lub powie dana osoba, lub też jaki pomysł odnośnie formy podrzucą mi twórcy. I tak między nami, trafiałem zupełnie często.

Jakkolwiek film nie przypadł mi do gustu, to tak jak wspominałem wcześniej, nie wynika to ze szczególnej indolencji reżysera czy scenarzysty. To ich świadomy wybór: robimy proste, lekkie i przystępne kino dla całej rodziny. I wybierając seans na festiwalu, zadajcie sobie po prostu pytanie,czy to Was interesuje, czy macie na taki rodzaj fantastyki ochotę. Jeżeli tak, „Shuffle” da się obejrzeć w miarę bezboleśnie. Ale na głębsze doznania, poszukiwanie przysłowiowego „sensu wszechświata” nie ma co liczyć.

Film prezentowany będzie w ramach cyklu Poza Gatunkiem na festiwalu Transatlantyk 2012:

  • 16 sierpnia, godz. 20:30, Multikino 51
  • 17 sierpnia, godz. 17:30, Multikino 51

Dodaj komentarz