„Timecrimes” – recenzja

„Timecrimes” to nie tylko opowieść o podróży w czasie. To przede wszystkim filmowa mieszanka gatunkowa w najlepszym wydaniu.

scenariusz i reżyseria: Nacho Vigalondo

zdjęcia: Flavio Martinez Labiano

obsada: Karra Elejalde, Candela Fernandez, Nacho Vigalondo

produkcja: Hiszpania / 2008

 

Historie o podróżach w czasie są zazwyczaj wdzięcznym tematem i dają mnóstwo możliwości zwodzenia widza. Dla wprawnego reżysera i scenarzysty to świetne pole do popisu, dla amatorów – logiczne pole minowe. W większości przypadków, twórcy starają się pominąć zbyt trudne do wytłumaczenia naukowe paradoksy po to, by skupić się na samej fabule, bohaterach i ich perypetiach. Jednak pewnych podstawowych reguł trzeba przestrzegać – możesz cofnąć się w czasie i zobaczyć przeszłość jednak ingerencja jest zabroniona. Debiut Nacho Vigalondo odnosi się właśnie do tych prostych praw rządzących podróżami w czasie. Gdy jego bohater – Hector – cofa się o kilka godzin, wychodzi z założenia, że jest w stanie zapobiec wydarzeniom, które doprowadziły go do tej dziwacznej podróży i jeśli tego nie zrobi, to będzie istniał w dwóch identycznych osobach w tym samym czasie i przestrzeni.

Hector z całą pewnością na bohatera nie wygląda. To łysiejący mężczyzna w średnim wieku, któremu odpowiada nienerwowa egzystencja – popołudniowe drzemki i podglądanie sąsiadów przez lornetkę. Wojerystyczne skłonności i nadmierna ciekawość wpakowały go w kłopoty, kiedy zauważył w lesie roznegliżowaną kobietę. Oczywiście na lornetce się nie skończyło i Hector postanowił podejrzeć z bliska. Oprócz nudystki spotyka jednak psychopatę z twarzą zawiniętą zakrwawionymi bandażami, który od tej pory będzie podążał krok w krok za naszym bohaterem. Hector ucieka więc do pobliskiego laboratorium. Spotyka tam naukowca (w tej roli sam Vigalondo), który odsyła go w przeszłość by uratować mu życie. Hector nie jest jednak zbyt bystry i szalona machina czasu wciąga go w kolejne pętle odkrywające dziwaczną prawdę.

Biorąc pod uwagę maleńki budżet filmu, Vigalondo spisał się na medal. Jego film nie jest pozbawiony błędów i niedociągnięć, chociażby w konstrukcji głównego bohatera, ale dzięki temu iż „Timecrimes” jest filmem nie tylo mądrym ale również szalenie rozrywkowym, jestem w stanie przymknąć oko na te potknięcia. To pełnokrwisty seans nie tylko w gatunku science fiction, ale również posiadający elementy thrillera. Jego narracja jest równa i trzymająca w napięciu, co jest sporym osiągnięciem dla reżysera, który wcześniej miał do czynienia jedynie z krótkimi formami. To co mnie osobiście urzekło najbardziej, to płynne przejścia od początkowych scen zapowiadających raczej nudną opowiastkę z życia małżeńskiego, do momentów rodem ze slasherów. Dzięki temu widać wyraźnie, że Vigalondo to utalentowany reżyser, który ma sporą wiedzę na temat tego, jak grać gatunkami, by przy niezmiernie ograniczonej obsadzie i nieciekawym miejscu akcji, utrzymać widzów w ciągłym stanie napięcia.

 

Film prezentowany będzie w ramach cyklu Poza Gatunkiem na festiwalu Transatlantyk 2012:

  • 20 sierpnia, godz. 20:30 Multikino 51
  • 21 sierpnia, godz. 17:30, Multikino 51

 

Dodaj komentarz