„Blue Ruin” – recenzja

13870-2

„Blue Ruin” to bardzo prosta historia pewnej zemsty. Historia, jakich przedtem nakręcono mnóstwo. Jednak pomimo swojej prostoty i schematyczności, film Jeremiego Saulniera mocno zachodzi za skórę.

Unknown

Scenariusz i Reżyseria: Jeremy Saulnier

Zdjęcia: Jeremy Saulnier

Muzyka: Brooke i Will Blair

W rolach głównych: Macom Blair, Devin Ratray, Kevin Kolack, Amy Hargreaves

Rok produkcji: 2013

„Blue Ruin” to dopiero drugi w karierze Saulniera obraz pełnometrażowy. Obraz, który powstał głównie dzięki dotacjom z Kickstartera, a później…  trafił do Cannes! Od crowfundingu do Nagrody FIRPRESCI? Rzadko który filmowiec może pochwalić się takim osiągnięciem.

Dwight to outsider, którego traumatyczne doświadczenie z przeszłości sprowadziło na margines społeczeństwa. Pewnego dnia otrzymuje szansę naprawienia krzywdy wyrządzonej bliskim, jednak zemsta nie przychodzi łatwo, gdy nie ma się zdolności zabójcy.

13870-3

Siłę tego obrazu stanowi jego fabularna prostota i minimum dialogów w połączeniu ze świetną stroną audio-wizulaną. Przez większość filmu towarzyszymy Dwightowi, który rzadko się odzywa (jeśli w ogóle). Ten brak nadrabia za to swoją niezwykle ekspresywną twarzą. Natomiast ascetyzm fabuły Saulnier rekompensuje z nawiązką przepięknymi zdjęciami i mocno klimatyczną muzyką. „Blue Ruin” od strony technicznej jest małą realizatorską perełką (szczególnie gdy porówna się go z debiutem reżysera, który wygląda jak robiony gdzieś „na zapelczu”). Co więcej, Saulnier wie, jak umiejętnie budować napięcie i świetnie operuje filmową przemocą (co więcej, potrafi ją na ekranie należycie pokazać!). Przez surowy klimat, niespieszne tempo i powoli narastające napięcie „Blue Ruin” momentami kojarzyć się może odrobinę z wczesnymi filmami Jeffa Nicholsa i jest to jak najbardziej komplement.

Ben_Gun_ScavengerLLC

Jednak najważniejszy element, dzięki któremu „Blue Ruin” jest tak unikalny, to kreacja Macoma Blaira. Z powodu ciapowatego wyglądu, maślanego spojrzenia i aury poczciwca, który nie skrzywdziłby nawet muchy, Blair jest totalnym zaprzeczeniem typowego filmowego mściciela. Nawet jego filmowa siostra nazywa go mięczakiem. Właśnie obserwowanie kogoś takiego, takiej „ofiary losu” (dosłownie i w przenośni), jest bardzo fascynujące. Aktor może i wygląda nieciekawie, ale przykuwa uwagę w każdej scenie. Jego vendetta zyskuje całkiem nowy wymiar emocjonalny właśnie przez to, że jest on takim szaraczkiem.

Sama zemsta w filmie Saulnera bynajmniej nie gwarantuje satysfakcji ani spokoju, jedynie nakręca spiralę przemocy, którą przerwać można tylko w jeden sposób. Co więcej,  w większości filmów akt vendetty ma miejsce zazwyczaj w finale, jako końcowe katharsis głównego bohatera. Saulnier natomiast pokazuje go już na początku, aby następnie skupić się na konsekwencjach tego uczynku.

„Blue Ruin” to jeden z tych filmów, który „został” ze mną na długo po napisach końcowych i im więcej dni mijało od seansu, tym bardziej mi się podobał. Jego twórca, Jeremy Saulnier, to bez wątpienia zdolny artysta, którego należy teraz uważnie obserwować.

 

Dodaj komentarz