Deliverance (1972)

Kajakiem do Piekła

“Deliverance” liczy sobie już ponad pięćdziesiąt lat i pomimo prawie półwiecza na koncie, to nadal jest obraz mocno wstrząsający , co jedynie potwierdza, iż lata 70-ste były erą naprawdę dobrego kina.

Film Johna Boormana to nie tylko ciekawe studium w temacie „człowiek konta natura”, ale także okrutna przypowieść o zderzeniu tych „miastowych” z tymi „ze wsi” momentami ocierająca się niemalże o horror surwiwalowy. Co więcej, Boorman eksploruje tam także pierwotne lęki, szczególnie te męskie (czego dowodem jest ta pamiętna scena gwałtu).

deliverance-poster

Zanim film powstał z ekipą jaką wszyscy pamiętamy, autor książkowego oryginału, James Dickey widział na reżyserskim krześle Sama Peckinpaha. Twórca „Dzikiej Bandy” byłby znakomitym wyborem, gdyż „Deliverance” spokojnie wpisuje się w jego filmowe zainteresowania. I gdyby faktycznie dostał scenariusz  w swoje ręce to mogę się założyć, iż byłaby to historia jeszcze bardziej brutalna i ponura. Niestety legendarny awanturnik przebimbał za dużo kasy na planie „The Ballad of Cable Hogue” przez co podpadł wytwórni Warner Bros dzierżącej prawa do ekranizacji. Co do aktorów, pisarz obstawiał za Genem Hackmanem  w roli Eda (Boorman natomiast planował zaangażować Lee Marvina) i Marlonem Brando w roli Lewisa.  Cała masa topowych w tamtej dekadzie nazwisk (łącznie z Redfordem i  Warrenem Beatty) przewinęła się w pierwszych rozmowach. Jack Nicholson prawie wcielił się w Eda, ale koniec końców okazał się za drogi. Donald Sutherland i Charlton Cheston swego czasu widziani byli w roli Lewisa, ale obydwoje odrzucili ofertę ze względu na zbyt dużą ilość przemocy. Ostatecznie zaangażowano aktorów nieco młodszych, czyli Jona Voigta (Eda), Burta Reynoldsa (Lewisa), który dopiero aktorsko się rozkręcał i dwójkę świeżaków prosto z teatru czyli Ronniego Coxa i Neda Beatty.

deliverance -cast

Praca na planie nie należała do najłatwiejszych ani najprzyjemniejszych głównie przez Dickiego. Autor książki miał spore problemy alkoholowe i ciężko przeżywał ingerencje w swoje literackie dziecko. Po tym jak Boorman wyciął jakieś 19 stron tekstu ze scenariusza, Dickey zapijał smutki w przydrożnym barze lamentując na głos o tym jak to niszczony jest JEGO film. Według legendy, kulminacyjnym momentem napięć na planie była bójka pomiędzy pisarzem a reżyserem.  Boorman z racji mniejszej postury wyszedł z niej z połamanym nosem i stracił cztery zęby.  Autor pożegnał się z bywaniem na planie. Panowie w końcu się jednak pogodzili i Dickey zagrał małą rólkę szeryfa pojawiającego się pod koniec filmu.

Co najbardziej uderza w tej produkcji to niezwykły naturalizm i pewnego rodzaju autentyczność. „Deliverance” rozgrywa się gdzieś na amerykańskim głębokim Południu i Boorman świadome poszedł w naturszczyków i lokalną ludność podczas obstawy drugiego planu. W filmie są twarze, które ciężko zapomnieć. „Autentyczność” była także przykrywką dla cięcia kosztów. Aktorzy musieli sami wykonywać wszelkie kaskaderskie numery, co kilka razy prawie nie skończyło się tragicznie. Film został nakręcony chronologicznie co zdarza się niezwykle rzadko i gdy jeden z aktorów zapytał reżysera skąd ta decyzja, ten odpowiedział krótko: „Jeśli któryś z was utonie to wykorzystam to w scenariuszu”. Wiele scen powstało w trakcie zaledwie jednego ujęcia – warunki były niebezpieczne,więc ponowne podejścia mogły dla aktorów skończyć się śmiercią. W filmie są momenty, szczególnie w trakcie scen na wodzie, gdzie przerażenie na twarzach głównych postaci jest jak najbardziej prawdziwe.  Praca na planie nie była łatwa, ale dzięki temu aktorzy mocno się zżyli, co potwierdził w jednym z wywiadów Burt Reynolds: „Nakręciłem mnóstwo filmów, ale ludzie z akurat tego obrazu są moimi najbliższymi przyjaciółmi. Praca na planie była niczym przeprawa przez wojnę. Mocno się do siebie zbliżyliśmy, parę razy prawie utonęliśmy i pamiętam sytuację gdy jednego z nas trzeba było ratować i wtedy z pomocą przyszła mu pozostała trójka”.

deliverance -burt

Słynna scena pojedynku na banjo, to jeden z lepszych momentów w filmie. Co ciekawe, utwór wykonywany w trakcie okazał się niezłym przebojem – zajmował drugie miejsce na amerykańskiej liście Billboarda przez jakieś cztery tygodnie i zdobył nagrodę Grammy. Chłopiec, który grał w niej na banjo, Billy Redden w 2003 roku pojawił się w „Big Fish” Tima Burtona w małej scence gdzie też grał na tym instrumencie (z tą tylko różnicą, iż jako dziecko na planie „Deliverance” jedynie udawał, za struny szarpał wtedy lokalny muzyk. Reżyser zaangażował go głównie ze względu na niezapomnianą fizjonomię).

Po pierwszej projekcji dla Warnera, szychy z wytwórni jednogłośnie stwierdziły, iż w historii Hollywood nigdy nie było filmu bez udziału kobiet, który zarobiłby przyzwoite pieniądze. Cóż, byli w wielkim błędzie: „Deliverance” zarobił sporo, bo jakieś 46 milionów i był piątym najbardziej popularnym filmem tamtego roku. Co więcej, został nominowany do Oskarów (w tym za Najlepszy Film i Reżyserię) i uczynił z Reynoldsa gwiazdę. Wpłynął także pozytywnie (!) na rozwój turystyki w rejonie rzeki Chattooga w stanie Georgia, gdyż tam kręcono większość scen. Przede wszystkim jednak odcisnął swoje piętno na popkulturze, co najmocniej odczuł biedny Ned Beatty, gdyż kwestia „squeal like a pig!” towarzyszyła mu gdziekolwiek się pojawił jeszcze przez długie lata.

Dodaj komentarz