A mówili, że włoski horror jest martwy… I w sumie mieli rację, aczkolwiek od okazji do okazji można zaobserwować niekontrolowane podrygiwania zimnego jak głaz ciała. Czasem (częściej) to zwykłe wzdęcia wywołane przez kłębiące się wewnątrz gazy gnilne, a czasem powoduje je jakiś czynnik nieokreślony, budzący szansę na zmartwychwstanie. Jak jednak czas pokazuje, szybko zostajemy sprowadzeni do parteru, nadzieje okazują się płonne, ale przynajmniej możemy pocieszyć się chwilę tym promykiem światła w ciemnym tunelu. Promykiem takim jak „Oltre Il Guado”.
Reżyseria: Lorenzo Bianchini
Scenariusz: Lorenzo Bianchini, Michela Bianchini
Zdjęcia: Daniele Trani
Muzyka: Stefano Sciascia
W rolach głównych:Renzo Gariup, Marco Marchese, Lidia Zabrieszach
Rok produkcji: 2013
„Oltre Il Guado”, znany też jako „Across The River” to trzeci pełnometrażowy film Lorenzo Bianchiniego, człowieka, który wcześniej zrobił też trzy szorty – jeden z nich, „Paura Dentro” można znaleźć na youtube. Wyziera z niego straszliwa amatorszczyzna, ale da się jednocześnie zaobserwować pewne elementy, którym Lorenzo pozostaje wierny także po szesnastu latach, podczas pracy nad swym – przynajmniej do tej pory – opus magnum.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=BgW63kWQlvc
Przypominający nieco Andreę Pirlo Marco Contrada bada zachowania zwierząt. Podczas jednej ze swych rutynowych ekspedycji, przeprowadzanej w lasach Friuli, niedaleko granicy ze Słowenią, Marco trafia do opuszczonej wioski, której centralnym punktem jest, czy raczej był, sierociniec. Okolica tonie w deszczu, przekroczona wcześniej rzeka wzbiera i odcina drogę powrotu. Jednocześnie wokół rozlegają się tajemnicze odgłosy, a Marco uświadamia sobie, że nie jest sam.
Sztampa? Sztampa. Historia nie jest w przypadku „Oltre Il Guado” najważniejsza. Duchy, zjawy, strzygi, topielce przewijały się przez ekrany setki razy w różnych konfiguracjach i anturażach. Rozwiązanie proponowane przez Lorenzo Bianchiniego nie należy do szczególnie oryginalnych – demoniczne, identycznie ubrane bliźniaczki – kubrickowskie skojarzenie narzuca się samo, a przecież i oprócz „Lśnienia” można od ręki przywołać sporą garść tytułów. W przypadku „Oltre Il Guado” reżyser kładzie nacisk na atmosferę i jej kreowaniu podporządkowuje formę filmu.
A ta jest zgoła niedzisiejsza. Choć w żadnym wypadku nie należy kierować się pochodzeniem reżysera. To nie Bava, jeden czy drugi. To nie Fulci, Argento ani cała masa ich kolegów po fachu. Bianchini stawia na minimalizm, przez dziewięćdziesiąt procent czasu trwania filmu towarzysząc z kamerą prawie zawsze milczącemu Marco, od czasu do czasu tylko rejestrującemu swoje obserwacje na taśmie. Szczątkowa ilość dialogów, kilka strzępów audycji radiowych i to by było na tyle jeśli chodzi o warstwę mówioną. Całą resztę historii Lorenzo Bianchini opowiada obrazem atmosferę intensyfikując doskonale dobraną muzyką.
Ten minimalizm przejawia się również w warstwie wizualnej. Żadnej ocierającej się o kicz, a czasem nawet tę granicę przekraczającej wystawności formalnej, efektownej gry świateł czy też malarskiej estetyki w scenach skrajnej przemocy w przypadku „Oltre Il Guado” nie uświadczymy. Zdjęcia są przepiękne, nie ukrywam, że momentami byłem zauroczony, ale jednocześnie bardzo surowe, sprawiające wrażenie wyblakłych, czasem nieomal monochromatycznych. Dużo dało wykorzystanie naturalnych plenerów, łącznie ze wspomnianą wioską – coś takiego to zawsze wartość dodana. Kilkukrotnie twórcy w interesujący i dość twórczy sposób wykorzystują estetykę found footage. Na samym początku filmu Marco łapie w pułapkę lisa („granego” przez psa) i przymocowuje mu kamerę, dzięki której widzi część wydarzeń. Zdarza się też, że obserwujemy akcję przez wyposażoną w noktowizor lunetę karabinu bohatera.
Te wszystkie chwyty służą budowaniu atmosfery grozy i trzeba przyznać, że w tym aspekcie włoski reżyser spisał się co najmniej nienagannie. Nie przypominam sobie, żeby uciekał się do irytujących jump-scares więcej niż raz, aczkolwiek wielokrotnie podświadomie oczekiwałem tego chwytu. Marco co i rusz dobiegają tajemnicze odgłosy, krzyki, zgrzyty. Pętla się zaciska, bohater zostaje osaczony, a i widz uświadamia sobie, że perspektywa ucieczki oddala się z każdą chwilą. Gdy złe bliźniaczki pojawiają się na ekranie, dzieje się to z reguły na chwilę i robi niesamowite wrażenie. Cholera, one naprawdę były straszne. Ale jednocześnie reżyser umiejętnie dawkuje ich obecność – wiadomo, im częściej widzimy potwora na ekranie tym bardziej się z nim oswajamy i tym mniejsze wrażenie on robi. Tutaj z reguły dziewczęta pokazane są przez chwilę albo z oddali, nierzadko ich obecność jest tylko sugerowana. Pamiętam, że w pewnym momencie było bodaj półsekundowe ujęcie sunących demonów po schodach. Serce podskoczyło mi do gardła, to było przerażające, ale jednocześnie wcale nie byłem pewien czy to faktycznie widziałem, czy przypadkiem wyobraźnia nie zagrała mi na nosie. Bianchini preferuje spokojną, klasyczną pracę kamery, sporadycznie wykorzystując szybki montaż, ale nawet jeśli to robi, to w sposób skrajnie odległy od chamskiej stylistyki współczesnego Hollywood.
Co dalej z włoskim kinem grozy? To mnie szczerze mówiąc mało interesuje – tamte czasy już nie wrócą. Zresztą nastały takie czasy, że narodowe kinematografie tracą po kolei swoją tożsamość i nic nie wskazuje na to, żeby miało się to zmienić. Lepiej zwracać uwagę na poszczególnych twórców i konfrontować ich z innymi na poziomie globalnym. Dlatego bardziej mnie interesuje co dalej z Bianchinim. Ma chłop talent, ma odpowiednią wrażliwość i czucie gatunku. Będę z uwagą śledził jego dalsze poczynania. A „Oltre Il Guado” polecam. Horror autorski pełną gębą.