No i wybrał Warner reżysera ekranizacji dylogii Dana Simmonsa „Hyperion” i „Upadek Hyperiona”. Został nim Scott Derrickson, który ostatnio skompromitował się „Dniem, w którym zatrzymała się Ziemia”. Za scenariusz odpowiadać będzie niejaki Trevor Sands.
Hyperion opowiada o wędrówce siedmiorga pielgrzymów na planetę Hyperion, gdzie znajdują się tajemnicze Grobowce Czasu, w których mieszka tajemnicza istota zwana Chyżwarem. Istota ta może spełnić życzenie jednego z pielgrzymów – pozostali zginą. Podczas podróży każdy z pielgrzymów opowiada swoją historię…
Nie ukrywam, że cykl ów należy do moich ulubionych książek w ogóle. Każdy kto czytał „Hyperiona” wie, że jest to powieść właściwie nieprzekładalna na język filmowy. Aby chociaż w części oddać klimat powieści Simmonsa, przedsięwzięcie to musiałoby przypominać swoim rozmachem przynajmniej „Władcę Pierścieni” Jacksona. Albo choćby mieć formę miniserialu. Tymczasem Trevor Sands otrzymał zadanie napisania scenariusza jednego filmu na podstawie dwóch książek. Bądźmy szczerzy, choćby ten film miał trwać i trzy i pół godziny, to nie uchroni się przed totalnym spłyceniem wizji Simmonsa.
Mimo to nie skreślam tego projektu tak na amen. Derrickson, pomimo ostatniej wpadki, wcześniej nakręcił całkiem przecież niezłe „Egzorcyzmy Emily Rose”, w których udowodnił, że potrafi bawić się nastrojem, jest obdarzony swego rodzaju wizualną wrażliwością i wyobrażnią. Gorzej, że pewnie jak zwykle ostatnie słowo bedzie należało do skretyniałych producentów, którzy koślawo potną wizję twórcy, ale… z ostatecznym werdyktem jeszcze się wstrzymam. Tymczasem będę wypatrywał kolejnych informacji na temat tego przedsięwzięcia, którymi nie omieszkam podzielić się na łamach Opium.