Rzadko wspominamy o kinie rodem z Zielonej Wyspy, tym razem jednak musimy zrobić wyjątek. „One Hundred Mornings” to ciekawie zapowiadający się projekt o którym opowiedział nam sam reżyser, Conor Horgan.
„Dwie pary kryją się w znajdującym na odludziu domu, uciekając przed konsekwencjami rozpadu społeczeństwa. Stosunki bohaterów pogarszają się wraz z kurczącymi się zapasami oraz narastającymi groźbami głodnych ludzi z zewnątrz. Aby przetrwać bohaterowie muszą dokonać wyborów o jakich im się nie śniło.”
Chciałbym zapytać Cię o genezę „One Hundred Mornings”. Jakie jest źródło całej idei tego projektu? Kiedy napisałeś scenariusz?
Ostatnimi laty sporo czytałem o dążeniu społeczeństwa do upadku. W 2005 roku byłem na wykładzie Margaret Atwood, która polecała „A Short History of Progress” Ronalda Wrighta, bardzo dobrą książkę dotyczącą tejże tematyki. Napisałem jeden scenariusz inspirowany tymi moimi poszukiwaniami, ale do jego realizacji nie doszło. Z kolei na początku 2007 roku The Irish Film Board zainicjowała projekt Catalyst, dzięki któremu trzech irlandzkich filmowców mogło dostać szansę realizacji niskobudżetowej produkcji. Bardzo szybko stworzyłem pierwszą wersję scenariusza, zajęło mi to cztery i pół miesiąca. No i okazało się, że z 48 scenariuszy właśnie ten skrypt został wybrany jako jeden z trzech do realizacji.
Nie wiem czemu, ale myśląc o Twoim debiucie automatycznie na myśl przychodzą mi „Nędzne Psy” Peckinpaha. Mają te filmy coś ze sobą wspólnego, czy to tylko moja wyobraźnia?
Nigdy nie widziałem tego filmu! Tak samo jak nie czytałem „Drogi” McCarthy’ego, która według niektórych osób w podobny sposób mówi o pewnych kwestiach. W „One Hundred Mornings” nie ma aż tyle przemocy, ile – jak mniemam – jest w „Nędznych Psach”. Chcę opowiedzieć głównie o tym, że każda przemoc ma swoje konsekwencje. Nie chcę mówić o przemocy „filmowej”, która nie ma długotrwałego wpływu na uczestników konfliktu.
W Twoim filmie bohaterowie „starają się uciec przed konsekwencjami rozpadu społeczeństwa”. Jak powinniśmy traktować te słowa, tzn. w sposób bardziej dosłowny czy metaforyczny? Innymi słowy, czy „One Hundred Mornings” bliżej do horroru/thrillera, czy raczej do dramatu egzystencjalnego?
Nie wspominamy w filmie na czym ów rozpad polega. Pewne jest tylko to, że nie ma elektryczności. Myślę jednak, że mój film to zdecydowanie egzystencjalny dramat.
Te kilka słów streszczenia zwiastuje dzieło raczej pesymistyczne. Czy ma ono jakieś odbicie w Twoim osobistym światopoglądzie?
Ktoś mi kiedyś powiedział, że powinno się pisać o tym, co cię przeraża. I od kiedy skończyłem pracę nad filmem, paradoksalnie mój lęk jest jakby mniejszy. Nawet pomimo że prawdopodobieństwo, iż stanie się coś złego jest większe niż wtedy kiedy pisałem scenariusz. Trudno nie zauważyć, że społeczeństwo dąży do pewnego załamania. Ludzkość ani myśli zwolnić, zrobić jakiś bilans zysków i strat, dążyć do równowagi. Film bez wątpienia posiada pesymistyczny wydźwięk, ale w pewien sposób samo jego tworzenie było swego rodzaju aktem nadziei.
„One Hundred Mornings” to Twój debiut pełnometrażowy, wiem jednak że zrobiłeś wcześniej kilka krótkich filmów. Mógłbyś o nich opowiedzieć?
Nakręciłem 12-minutową etiudę o kobiecie w średnim wieku, która rusza na miasto w poszukiwaniu łóżkowych przyjemności. Film przyjęto całkiem nieźle, dostałem nawet za nią nagrodę z rąk samego Andrzeja Wajdy na Krakowskim Festiwalu Filmowym w 2003 roku. Zrobiłem również dwie półgodzinne eksperymentalne krótkometrażówki, jedną dotyczącą Szczęścia i ostatnio drugą o Strachu. Poza tym stworzyłem dokument o Irlandzkim artyście działającym w Papui Nowej Gwinei. Wkrótce będę kręcił kolejny dokument o irlandzkich artystach.
Jesteś nie tylko reżyserem, ale też fotografem i dziennikarzem. Mógłbyś przybliżyć te działalności?
Można się z nimi zapoznać na mojej stronie, www.conorhorgan.com. Ale w pierwszej kolejności jestem reżyserem.
„One Hundred Mornings” mialo swoją premierę kilka dni temu. Spotkałeś sie już z jakimś odzewem ludzi, którzy to oglądali? Jakieś opinie?
Film na szczęście przyjęto przychylnie. Na razie pojawiły się dwie recenzje, w The Irish Times i na blogu filmowym.
Dziękuję za rozmowę.