Twórca „Ink” – Jamin Winans, jak na prawdziwego człowieka-orkiestrę przystało, zajął się wieloma aspektami swojego filmu (reżyserią, scenariuszem, montażem, muzyką, a także produkcją). Przy całej energii, jaką włożył w swój projekt, nie wziął pod uwagę tylko jednej rzeczy…
Kraj: USA
Rok Produkcji: 2009
Reżyseria: Jamin Winans
Scenariusz: Jamin Winans
Obsada:
Chris Kelly
Jessica Duffy
Quinn Hunchar
Na wstępie zaznaczę jedno: jestem miłośnikiem kina amatorskiego i półprofesjonalnego. Dzieła niezależnych filmowców, jakkolwiek nie zawsze udane, bywają niezwykle interesujące. Czasem ze względu na swoją oryginalność, innym razem dzięki nietypowemu podejściu do znanych i wyeksploatowanych tematów. Niewielki budżet takich produkcji z jednej strony stanowi ograniczenie, z drugiej potrafi świetnie stymulować kreatywność początkujących twórców. Dlaczego wytłuszczam tu takie oczywiste oczywistości? Powód jest prosty. „Ink” jest przykładem filmu, który z powyższym niewiele ma wspólnego.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=oP59tQf_njc
Jamin Winans dał się poznać jako twórca świetnego szorta „Spin” – filmu, który bezsprzecznie pokazał, jak utalentowanym człowiekiem jest młody Amerykanin. W przypadku jego najnowszej produkcji, jak na prawdziwego człowieka-orkiestrę przystało, Winans zajął się wieloma aspektami swojego filmu (reżyserią, scenariuszem, montażem, muzyką, a także produkcją). Przy całej energii, jaką włożył w swój projekt, nie wziął pod uwagę tylko jednej rzeczy: potencjału. Zarówno budżetu jak i fabuły wystarczyło na kilkunastominutową krótkometrażówkę. „Ink” jest jednak produkcją pełnometrażową, toteż wszelkie braki w powyższych kwestiach nie tylko stały się widoczne, ale wręcz irytujące.
Główną wadę filmu stanowi brak szczegółowego, wiarygodnego tła oraz interesującej mitologii. Budując historię w konwencji miejskiej fantasy, Winans przeoczył możliwości, jakie daje ten gatunek (zainteresowanych zapraszam do lektury i/lub obejrzenia gaimanowskiego „Nigdziebądź„). Czy otrzymujemy zatem coś interesującego? Świat, choć dwuwymiarowy, to przedstawiony jest za pomocą pomysłowych czasem wizualiów i ilustrowany niezłą muzyką. Dobrze nakreślono również postać tytułowego Inka. Ale, jak wspomniałem już wcześniej, te elementy można by zmieścić w krótszej formie filmowej. Z jednej strony wpłynęłoby to pozytywnie na jakość strony audiowizualnej, z drugiej pozwoliłoby uwypuklić twist, na którym opiera się atrakcyjność całej historii.
Podsumowując: „Ink” nie jest filmem złym. To konglomerat wielu ciekawych i nieźle przedstawionych pomysłów formalnych, zszytych jednak słabą fabułą – mało angażującą i wtórną.