„Moon” to sensacja tego roku. Nie bez powodu, bo to najlepszy film sci-fi od lat, powrót do twardej odmiany tego gatunku i hołd złożony klasycznym dziełom, bliskim sercu każdego fana fantastyki naukowej. Pisaliśmy o „Moon” wielokrotnie, bo właśnie czegoś takiego byliśmy spragnieni jak kania dżdżu. Na razie film ten można było zobaczyć tylko na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Co z dalszą dystrybucją, nie wiadomo (w cywilizowanych krajach wyszedł już na Blu-ray i DVD!). Tymczasem mamy dla Was jedyny polski wywiad z reżyserem filmu, Duncanem Jonesem.
Czy wybór sci-fi na debiut nie był ryzykowany? Zwłaszcza teraz, kiedy dzięki takim hitom jak seria „Transformers”, krytycy nie cenią sobie tego gatunku. Publiczność kina niezależnego chyba też woli zwykłe dramaty i nigdy nie powstawało zbyt wiele niezależnych filmów sci-fi.
Myślę, że główną przyczyną tego, że nie ma wielu niezależnych filmów SF jest fakt, że SF z natury jest drogie do zrobienia! Są koszty efektów specjalnych i scenografii, które są znacznie większe niż przy produkcjach dziejących się współcześnie. „Moon” został zaprojektowany w taki sposób, że byliśmy w stanie utrzymać te koszty na niskim poziomie, a scenariusz koncentrował się na postaci. Osobiście wierzę, że istnieje duża publiczność dla niezależnego SF. Tylko że ci ludzie są tak nie przyzwyczajeni do takiej koncepcji, że nie wiedzą, że spodobałoby im się to, gdyby spróbowali!
Nie sądzisz, że coś wreszcie się zmienia w kinie sci-fi? Przez jakiś czas mieliśmy do czynienia tylko z wysokobudżetowymi filmami, w których efekty specjalne były ważniejsze od historii i w sumie nie było tam żadnego głębszego przekazu. W tym roku mamy „Moon”, „Dystrykt 9”, animowaną „Metropię” albo szwajcarskie „Cargo” – to niezależne filmy sci-fi, ale wszyscy o nich mówią.
„Dystrykt 9” to dziwny przypadek, bo to film akcji zrobiony za 30 mln $ ze wsparciem Petera Jacksona i WETA, jednej z dominujących firm tworzących efekty specjalne. Tylko to wsparcie warte jest co najmniej dodatkowe 10 mln $. Trudno uznać film, który kosztował ponad 40 mln $ za niezależny…
Jednak nawet nie biorąc pod uwagę „Dystryktu 9”, myślę, że sci-fi szturmem wdziera się na scenę. Istnieje olbrzymia liczba projektów pielęgnowanych gdzieś poza systemem. Jednym z powodów jest wzrastająca liczba efektów specjalnych dobrej jakości, które można zrobić na domowych komputerach. Jeśli grupa dzieciaków gotowa jest poświęcić czas na samodzielną naukę tego w domu, to można stworzyć fantastyczne efekty specjalne filmowej jakości, używając pirackiej kopii Boujou do dopasowania ruchu kamery i Maya do tworzenia fotorealistycznych obiektów 3D. Wszystko staje się możliwe!
Jakie były największe zalety i wady produkowania „Moon” niezależnie?
Każdy dzień był walką z kompromisami… i zazwyczaj przegrywałem. Moja praca okazała się polegać na znajdowaniu sposobów, żeby uratować to, co w filmie było najważniejsze i dostarczyć to za pomocą środków nam dostępnych. Z drugiej strony mieliśmy jednak sporo wolności, by dostosować się do zmieniających się okoliczności lub nowych pomysłów, bo nie byliśmy ciągle nadzorowani przed studio.
Jak ważna była dla Ciebie ta naukowa część Twojego fantastyczno-naukowego filmu?
Dla mnie zawsze ogromnie ważne było, by przynajmniej zacząć od solidnych naukowych podstaw. Jestem fanem wszelkiego science-fiction, ale ten gatunek dzieli się na dwa obozy; twarde SF, w którym ekstrapoluje się na podstawie prawdziwej nauki i miękkie SF, gdzie puszcza się wodze fantazji. „Moon” zawsze miał należeć do tego pierwszego obozu. Moim zdaniem pewien realizm w scenariuszu pozwala widowni bardziej zaangażować się w historię. Myślę, że ludzie chętniej utożsamiają się z Samem; bardziej im na nim zależy, a że miał to być film w pełni oparty na postaci, było to niesamowicie ważne.
Jak udało Ci się pozyskać Clinta Mansela do pracy nad muzyką?
Clint Mansell jest jednym z największych dzisiejszych kompozytorów… i, podobnie jak Samowi Rockwellowi, będę mu wdzięczny do końca mojej kariery za zgodę na pracę nad moim filmem. Zasadniczo zaangażował się, bo nie dawałem za wygraną! Używałem fragmentów jego poprzednich ścieżek dźwiękowych jako tymczasowych wypełniaczy we wczesnej wersji filmu i udało mi się nawiązać z nim kontakt. Wyjaśniłem, że nikt inny nie będzie w stanie zastąpić muzyki, którą użyliśmy. Na szczęście film bardzo mu się spodobał i zgodził się wziąć udział w projekcie. Z dumą mogę powiedzieć, że był tak zadowolony z wyników, że w przyszłości będziemy znów razem pracować nad innym filmem.
W produkcję „Moon” było zaangażowanych sporo naprawdę znanych osób: Mansel, Sam Rockwell, Kevin Spacey – jak to było, kiedy rozkazywał im debiutujący reżyser?
Jeśli mam być szczery, to sława nigdy nie robiła na mnie zbyt wielkiego wrażenia. [Nic dziwnego, skoro jest się synem samego Davida Bowie – przyp. Anirul] Ludzie są tylko ludźmi, a ja szanuję talent… No ale miałem robotę do wykonania, a oni mieli ją zrobić ze mną. Jako reżyser jestem także odpowiedzialny za określenie wizji i to ja mam ostatnie słowo; nikomu nie przyniesie nic dobrego przymilanie się i wychodzenie z siebie, żeby zadowolić sławnych ludzi, z którymi się pracuje. Na planie filmowym wszyscy patrzą na reżysera. Spodziewają się, że będziesz znał wszystkie odpowiedzi, a cokolwiek poniżej tego stworzy próżnię władzy, którą ktoś będzie musiał wypełnić. Nie chcesz, żeby to był któryś z utalentowanych ludzi, z którymi pracujesz, bo im nigdy nie będzie zależeć na filmie jako całości, tylko na ich części filmu.
Czy to prawda, że scenariusz napisałeś specjalnie dla Sama Rockwella? Czy od razu miałeś też pomysł, kto udzieli głosu GERTY’emu?
Tai i tak. Z Samem Rockwellem spotkałem się jakiś czas temu, żeby porozmawiać o innym filmie. Nic z tego nie wyszło, ale tak nam się dobrze gadało, że zaczęliśmy się zastanawiać, czy dałoby się znaleźć jakiś projekt, który moglibyśmy zrobić razem. Pomysł, żeby zrobić film science fiction, który przypominałby SF, na jakim się wychowaliśmy, wyniknął z tego spotkania. 9 miesięcy po tej wstępnej rozmowie dałem Samowi scenariusz „Moon”, a trzy miesiące później już kręciliśmy!
Jakie są Twoje najbliższe plany: hołd „Blade Runnerowi” zatytułowany „Mute” czy „Escape from the Deep”?
Obawiam się, że wygląda na to, że to nie będzie ŻADEN z tych projektów, chociaż ciągle jestem zdecydowany, żeby zrobić „Mute”. Nie mogę powiedzieć, co to będzie za film, ale informacje o nim powinny się wkrótce ukazać… i niedługo zacznę pre-produkcję. [I faktycznie – wywiad otrzymałam tuż przed ukazaniem się informacji, że Duncan zrobi „Source Code”, sci-fi o żołnierzu zamkniętym w pętli czasowej. – przyp. Anirul] Ten projekt zawiązał się wyjątkowo szybko.
Na jakie filmy czekasz w najbliższym czasie?
No więc na pewno „Avatar”… jako że Jim Cameron jest mistrzem sci-fi. Czekam na „Wyspę tajemnic”, nowy film Scorsese, no i „Prince of Persia” może być fajną zabawą. Jestem fanem starych filmów o Sindbadzie oraz graczem komputerowym i pamiętam, jak grałem w oryginalną grę na swoim komputerze. Jestem także fanem Jake Gylenhaala. Znakomity aktor. [Dziwnym nie jest, bo to właśnie on ma zagrać w „Source Code”! – przyp. Anirul].
Bardzo dziękuję za rozmowę.