Różne Azji oblicza #6


Podobnie jak w poprzednim odcinku, dziś znowu Korea. Tak się jakoś złożyło… Dwa zupełnie nowe filmy, z 2009 roku. Dwie małomiasteczkowe sensacje z mocno zarysowanymi akcentami komediowymi. A przede wszystkim dwie bardzo dobre produkcje, jedne z lepszych jakie w ogóle w tym roku widziałem. Niezwykle przeze mnie wyczekiwana „Mother” Bong Joon-ho i „Running Turtle” Lee Yeon-woo.

Mother

Korea Płd., 2009
Reżyseria: Bong Joon-ho

W końcu obejrzałem film, który od wielu miesięcy plasował się u mnie niemalże na szczycie listy najbardziej oczekiwanych produkcji. Obraz ten był co prawda pokazywany już u nas w ramach festiwalu „Ale Kino!”, lecz nie miałem niestety przyjemności bliżej się z „Matką” na tej imprezie zapoznać. Nie wiem, czy i kiedy film wejdzie do jakiejkolwiek dystrybucji w Polsce. Ponieważ z natury jestem jednak dość niecierpliwym osobnikiem postanowiłem nie czekać i ściągnąć sobie „Mother” na DVD z zagranicy. I co? I warto było…
O intrydze pisaliśmy już wcześniej w zapowiedziach „Mother”, więc tym razem w skrócie: oto na koreańskiej prowincji zostaje popełnione morderstwo na nastolatce, która w okolicy znana jest przede wszystkim z tego, że się… że tak powiem… puszcza. Podejrzenie pada na nieco opóźnionego w rozwoju Do-joona, który miał pecha znaleźć się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze. Na domiar złego sam Do-joon przyznaje się do popełnienia zbrodni. Matka chłopaka nie wierzy w winę syna i podejmuje na własną rękę dochodzenie.

Bong Joon-ho to w tej chwili – abstrahując od kina artystycznego a la Kim Ki-duk – trzeci najważniejszy towar eksportowy koreańskiej kinematografii, zaraz obok Park Chan-wooka i Kim Ji-woona. Bong po nietypowym monster movie, czyli „The Host” wraz z „Mother” wraca do małomiasteczkowo-kryminalnych klimatów  znanych z wybitnego „Memories of  Murder”.
Mimo to, choć podobieństw sporo, to trudno porównywać obydwa filmy. Owszem, jest wspomniana niesamowita prowincja, jest zbrodnia, są niezbyt kompetentni stróże prawa… jest humor, który przeplata się z tragizmem w sposób taki, że czasem trudno zauważyć kiedy kończy się jedno a zaczyna drugie… Film wydaje mi się jednak trochę bardziej skupiony, intymny, gdzie na równi z samą intrygą (pełną interesujących i całkiem momentami zaskakujących zwrotów akcji) duży nacisk położono na relacje międzyludzkie, zwłaszcza te zachodzące między matką a synem. Bong opowiada właśnie o niemalże desperackiej rodzicielskiej miłości i analizuje jak daleko może posunąć się matka aby nie utracić syna.

Wielka (WIELKA) tu zasługa Hye-ja Kim, wcielającej się w tytułową rolę, grającej bardzo sugestywnie, budzącej w widzu całą gamę czasem nawet wzajemnie się wykluczających uczuć i dzięki temu nie pozwalającej na jednoznaczną ocenę bohaterki. W ogóle jeśli chodzi o kreację postaci zarówno tych głównych jak i drugoplanowych Bong wychodzi zwycięsko. Każda z nich, nawet jeśli pojawia się na kilka minut, nie daje o sobie zapomnieć. Spora w tym zasługa scen nie związanych z główną osią fabularną, krótkich, czasem zabawnych sekwencji (np. scena z jabłkiem) budujących kontrast z niezbyt optymistycznym ogólnym wydźwiękiem całości. Ok, to jeszcze jeden punkt styczny z „Memories of Murder”. W ogóle dbałość Bonga o szczegóły poraża. W przypadku jego filmów zawsze warto zwracać uwagę na drugi, trzeci plan, na coś co dzieje się z boku czy w głębi ekranu, gdyż różnych interesujących smaczków znaleźć tam można od groma.

O formie mogę powiedzieć, że jest standardowa dla kinematografii koreańskiej, czyli znakomita – świetna, maksymalnie realistyczna scenografia, wypieszczone ujęcia itp. Miód.
Zatem czy lepsze to od „Memories of Murder”? Nie wiem. Muszę nabrać dystansu do „Mother” i w ogóle zastanowić się, czy jest sens porównywać jeden film z drugim. Na razie jednak odstawiam te dylematy na półkę, gdyż sama w sobie „Matka” dziełem jest znakomitym.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=9rDeNM-M8p8

Running Turtle

Korea Płd., 2009
Reżyseria: Lee Yeon-woo

Na „Biegnącego Żółwia” zwróciłem uwagę głównie z powodu aktora wcielającego się w rolę detektywa Jo Pil-seonga. Kim Yun-seok grał wszak główną rolę w „The Chaser”, po którym bardzo polubiłem tego pana. Uprzedzając fakty – w „Running Turtle” Kim trzyma wysoką formę.
Podobnie jak w „Mother” akcja dzieje się w sennym koreańskim miasteczku gdzieś z dala od Seulu. Detektyw Jo nie ma zbyt wiele roboty, więc większość czasu spędza na hazardzie, ściąganiu haraczy i innych rzeczach, których nie przystoi czynić szanowanemu stróżowi prawa. Gdy któregoś razu przełożeni Jo tracą w końcu cierpliwość i zawieszają detektywa na trzy miesiące, ten pozostaje właściwie bez środków do życia. Kradnie zatem oszczędności żony celem postawienia ich w walkach byków. Zupełnie niespodziewanie Jo wygrywa całkiem przyzwoitą sumę, tyle że szybko traci pieniądze na rzecz niejakiego Songa Gi-tae, niebezpiecznego zbiega z więzienia, który właśnie pojawił się w okolicy. Jo pragnie odzyskać swoje pieniądze, a że przy okazji rodzi się możliwość  schwytania groźnego bandyty i pokazania szefostwu, że nie jest się jeszcze skończonym nieudacznikiem, to… czemu nie?

We wstępie pisałem o sensacji z humorystycznymi akcentami. Po głębszym zastanowieniu stwierdzam jednak, że tych elementów jest na tyle dużo, że nie będzie nadużyciem określenie „Running Turtle” mianem komedii. Film to zdecydowanie lżejszy niż „Mother”, nie bawiący się w żadne „drugie dna” ani nic w tym stylu. Nie poczytuję tego absolutnie za wadę, w kategoriach czysto rozrywkowych „Running Turtle” bije pobratymców z Hollywood na głowę. Zwraca uwagę staranność z jaką przedstawiono bohaterów – ekspozycja trwa dość długo, główna oś fabuły wyklarowywuje sie raczej późno, ale to wszystko powoduje że film wydaje się mocno treściwy i konkretny.

Główny bohater, Jo wzbudza sympatię mimo, że jest pijakiem, hazardzistą i okradającym żonę leniem. Z kolei jego oponent, Song Gi-tae to dokładne przeciwieństwo Jo. Chłodny i wyrachowany, bardzo inteligentny a przy tym nieźle wyglądający młody człowiek bez problemu owija sobie wokół palca ludzi mogących mu pomóc w odniesieniu ewentualnych korzyści. A przy tym jest mistrzem sztuk walki – Jo przekonuje się o tym na własnej skórze(m.in. dlatego później trenuje Dotyk Śmierci u zaprzyjaźnionego instruktora taekwondo – bardzo zabawny motyw). W ogóle chyba w tym tkwi największa siła „Running Turtle”, w fajnie nakreślonych bohaterach. Bo i wspomniana dwójka, i zrzędząca żona Jo, i kumple z posterunku, i banda stukniętych hazardzistów. Wszystko to są może lekko przerysowane, ale pełnokrwiste postacie, żadne tam tekturowe makiety.

Istotny jest również fakt, że przy całym tym humorze (czasem wyższych, czasem niższych lotów), film ani na chwilę nie zmienia się w jakąś błazenadę. Intrygę poprowadzono zgrabnie i inteligentnie a całość wciąga dosyć mocno.
Forma jak zwykle niemalże perfekcyjna (wiem, powtarzam się), tak że generalnie nie ma sie do czego specjalnie nawet przyczepić. Fajny, bardzo fajny film.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=19o7emjuRVw


Dodaj komentarz