Dziś o Słoneczku i Stokrotce. Dwa koreańskie filmy traktujące teoretycznie o czymś zupełnie innym, ale mające jednak ze sobą trochę wspólnego: oto „Sunny” (znany również jako „You Are in a Far Away Nation” oraz „Daisy”.
Sunny
Korea Płd., 2008
Reżyseria: Jun-ik Lee
Historia jest prosta: kiedy mężczyzna zostaje karnie zesłany do Wietnamu, ukochana kobieta rusza za nim. Zatrudnia się w muzycznym zespole, pragnącym zarobić przygrywając w sajgońskich barach. Z czasem jednak Sunny (taki sceniczny pseudonim przybiera kobieta) wraz z kompanami wchodzą coraz głębiej i głębiej na ogarnięte wojną tereny, a dziewczyna nie waha się przed niczym aby tylko dopiąć swojego celu.
Twórcy chcieliby chyba żeby określano ich film mianem „Czasu Apokalipsy” dla ubogich. Nie dość, że obie produkcje fabularnie traktują z grubsza o tym samym – dramatycznej odysei w głąb orientalnej dżungli podczas Wojny Wietnamskiej, to jeszcze w obu istotną rolę odgrywa piosenka „Susie Q”! Trochę tu sobie dworuję z koreańskiego filmu, bo tak naprawdę nie ma on praktycznie nic wspólnego z dziełem Coppoli. Może pewne elementy fabuły się pokrywają, ale „ciężar gatunkowy” obu filmów prezentuje się zgoła odmiennie – „Sunny” jawi się jako film przystępny, przyjemny w odbiorze, ukazujący wojnę w sposób mimo wszystko całkiem lekki i niekoniecznie zmuszający do głębszej refleksji. Oczywiście trochę dramatyzmu i łez się tu znajdzie, ale bez przesady – wykręcająca trzewia groza adaptacji Conrada tutaj jest praktycznie nieobecna.
Nie oznacza to bynajmniej, że „Sunny” to film zły. Wręcz przeciwnie – jako epicka historia o miłości, poświęceniu sprawdza się zdecydowanie nieźle. Trudno nie czuć sympatii do Sunny, która pod kruchą, eteryczną niemalże powłoką kryje całkiem spore pokłady nieustępliwości i hartu ducha. Jej kompani z kolei cieplejszych uczuć już nie wzbudzają. Ot, są bo są. Wprowadzają oni również nieco niezbyt śmiesznego humoru, ale da się to przeżyć. Zresztą to kwestia gustu. W każdym bądź razie chyba warto rzucić okiem na koreański film, z góry jednak uprzedzam, iż na duchowe uniesienia nie ma się co nastawiać.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=PxhJczW-TiY
Daisy
Korea Płd., 2006
Reżyseria: Wai-keung Lau
Nie tylko „dziewczęcy” tytuł łączy ten film z „Sunny”, ale i subtelne oraz delikatne podejście do mocnych, męskich tematów. Tam mieliśmy wojnę, tutaj świat zawodowych morderców, zabójstw na zlecenie itp. A w centrum tego zagubioną młodą uliczną malarkę i rysowniczkę w jednym (w tej roli prześliczna Gianna Jun). Dziewczynę spotyka szczęście w nieszczęściu – oto niezależnie od siebie zakochują się w niej dwaj przystojni i inteligentni mężczyźni. Szkopuł jednak polega na tym, że stoją oni po dwóch stronach barykady. Jeden z nich jest zawodowym mordercą, drugi – ścigającym go policjantem. Dziewczyna staje na rozstaju dróg, udział w tym trójkącie przypłacając wiadrem krwi, potu i łez.
Nie, nie… Oczywiście przesadzam – tu również nie jest specjalnie mrocznie ani brutalnie. Wszystko jest tu ładne, estetyczne, wygładzone… jak na prawdziwą love story przystało. Wrażenie potęgują ślicznie sfotografowane widoczki Amsterdamu (raczej nietypowa lokacja jak na azjatyckie kino). Samą historię także opowiedziano dość bezpiecznie, bez jakichkolwiek odchyłów od normy, tudzież niewygodnych dylematów lub dwuznaczności moralnych. A nawet gdy coś takiego jest wstępnie zasugerowane, scenarzysta szybko wraca na właściwe tory.
Ale pomimo tego, także „Daisy” mi się spodobała, choć decydują tu głównie względy wizualno – techniczne. Spreparowano Stokrotkę w bardzo elegancki sposób, niezwykle przyjemny dla oka i ucha. Dla duszy może trochę mniej, gdyż nie dość że sama historia nie jest zbyt emocjonująca (choć trochę tam jednak angażuje), to mam wrażenie, że to wszystko już kiedyś widziałem… Ale jeżeli ktoś ma ochotę przyjemnie spędzić niedzielne popołudnie ze swoją „Daisy”, film Wai-keung Lau wydaje się być dobrym wyborem.
httpvh://www.youtube.com/watch?v=5atT_HkYF_4