Na tegorocznym Comic-Conie zaprezentowano między innymi nowy zwiastun do „Let Me In” Matta Reevesa. O ile pierwsza zapowiedź koncentrowała się na „robieniu” klimatu, to druga skupia się bardziej na napędzaniu dramatyzmu w typowo amerykańskim „szybko cięciowym” stylu. O dziwo ten rimejk szwedzkiego horroru przyjęto bardzo pozytywnie na targach w San Diego. Zaczęto już nawet przebąkiwać o sporym potencjale statuetkowym filmu. Ja chciałabym tylko by „Let Me In” nie okazał się jedynie anglojęzyczną kopią szwedzkiego oryginału i byłabym miło rozczarowana gdyby film wybił się choćby odrobinę z szeregu bezsensownych rimejków.
[via SlashFilm]
Tweet
Wg mnie Amerykanie mają rzemiosło filmowe w małym paluszku i o ile filmu nie robili amatorzy, to może być ciekawie. Jankesi inaczej patrzą na film jako sztukę, bardziej szanują widza. Dlatego umieram z ciekawości, zwłaszcza tego, jak wypadnie Chloe Martinez (nie – nie jestem pedobearem:),
Z tym szacunkiem dla widza to różnie bywa. Powiedziałbym raczej, że wiedzą jak się przypodobać;)
„Jankesi bardziej szanuja widza”. Ladnie.
A ja twierdze, ze najczesciej owego widza traktuja jak cwiercinteligenta, ktoremu trzeba wszystko podac na tacy, bez zadnych alegorii, niedopowiedzen, symboliki, bojacego sie jak diabel wody swieconej zobaczyc na ekranie kobiecego cycka, a przemoc – jak najbardziej, najchetniej w nadmiarze…
Co do wspomnianego „rzemiosla filmowego”, to tez deczko sie ubawilem. Tego rzemiosla u nich uswiadczysz moze w 1 filmie na 50. Chyba, ze chodzi o takie rzemioslo jakie uprawia Michael Bay. Wowczas, faktycznie – TAKIE rzemioslo maja opanowane do perfekcji i blyszcza nim co chwila.
Zeby za bardzo od tematu nie odbiegac, to ostudze tez troszke zapal – relacje z wczesnych pokazow remake’u mistrzow rzemiosla filmowego sa bardzo chlodne – mimo wczesniejszych zapewnien, remake nie jest osobnym dzielem, opartym wylacznie na ksiazce i wierniej na niej opartym, tylko zamerykanizowana kalka szwedzkiej wersji. Znaczy mamy znowu to szanowanie widza – mozemy zapomniec o pokazaniu kontrowersyjnych elementow ksiazki, wszystko ma byc pieknie ugladzone i uczesane politycznie.
Ja jednak i tak sobie nie robilem zludzen bo troszke inaczej widze poziom kina w stanach dzisiaj.
Amerykanie są the best w kwestii rzemiosła. Nawet głupie „Transformery” mają kapitalne efekty wizualne i specjalne, świetny dźwięk. To miałem na myśli mówiąc rzemiosło. W Europie jak robią „Większy” film, to zawsze jest z tym słabiej.
„Szacunek do widza” polega na tym, że jak oglądam blockbustera, to dostaję profesjonalną produkcję. Jak chcę czegoś „konkretniejszego” – też mam. W USA jest zdecydowanie mniej filmów „artystycznych” kręconych dla art directora i/lub reżysera, a więcej z myślą o widzach.
Kino jest dla widowni do jasnej ciasnej.
Dla mnie najsprawniej zrealizowany wizualnie, dźwiękowo, montażowo, zapięty na ostatni guziczek pustak, nadal będzie tylko pustakiem.
Nie jestem najwyraźniej tą widownią, w którą celują amerykańscy filmowcy. Wolę aby szacunek do mnie, jako widza, przejawiał się w wartościach nie tylko audio/video ale i artystycznych. Coś dla ciała? Jasne, ale tylko pod warunkiem, że i dusza dostanie swoje. Amerykanie ostatnio bardzo rzadko karmią moją duszę, a powiedziałbym nawet, że wprost przeciwnie – mordują coś co nazywam Kinem.