„Winter’s Bone” – recenzja

Debra Granik, mimo krótkiej jeszcze filmografii, stała się bardzo szybko ulubienicą festiwali filmów niezależnych. Swoim drugim pełnometrażowym dziełem – „Winter’s Bone” udowodniła, że doskonale rozumie stylistykę kina „owiniętego w brązowy papier” oraz potrzeby widowni szukającej poza kinem mainstreamowym bohaterów z krwi i kości.

reżyseria: Debra Granik

scenariusz: Debra Granik, Anne Rosellini na podstawie książki Daniela Woodrella

zdjęcia: Michael McDonough

muzyka: Dickon Hinchliffe

obsada: Jennifer Lawrence, John Hawkes, Garret Dillahunt, Dale Dickey, Lauren Sweetser

Od pewnego czasu niezależne kino amerykańskie wykorzystuje przepis na specyficzny rodzaj filmów, który rokrocznie święci triumfy na festiwalach takich jak Sundance. Ukuto dla niego nawet oddzielne określenie – „poverty porn”. Są to głównie dramaty rodzinne, rozgrywające się w lokalizacjach mających podkreślać wyobcowanie, inność, biedę i osobiste tragedie bohaterów. Widz wrzucony jest w świat daleki od miejskiego zgiełku, nie dający się zidentyfikować a co za tym idzie, odrzucający swoją obcością. Z głośniejszych obrazów powstałych w ciągu ostatnich dwóch lat wystarczy wymienić: „Wendy i Lucy” w reżyserii Kelly Reichard, „Frozen River” Courtney Hunt czy „Ballast” Lance’a Hammera. Choć zastanawia mnie jak długo ta formuła będzie dla widzów interesująca, nie moge odmówić tym filmom zaangażowania w realistyczne pokazanie życia ludzi z marginesu, którzy pozbawieni są jakichkolwiek szans wyjścia z kryzysu.

„Winter’s Bone” to kolejny obraz z tej kategorii przedstawiający życie 17-letniej Ree. Dziewczyna mieszka z matką i dwójką rodzeństwa w rozpadającym się domu. Matka jest chora psychicznie i nie opiekuje się dziećmi, dlatego też, to na Ree spada obowiązek zapewnienia rodzinie opieki i wyżywienia. Często jest zdana jednak na życzliwość znajomych i sąsiadów. Pewnego dnia dowiaduje się, że jej ojciec (aresztowany za produkcję metamfetaminy) został zwolniony z więzienia za kaucją, ale pod zastaw poręczenia zastawił ich dom. Jeśli w ciągu tygodnia nie stawi się na rozprawie, rodzina dostanie nakaz eksmisji. Ree musi na własną rękę znaleźć ojca (żywego lub martwego) jednak zadanie to okazuje sie dużo trudniejsze niż przypuszczała, gdyż świat w jakim została wychowana i z jakiego pochodzi jej rodzina, rządzony jest przede wszystkim przez wszechobecną dbałość o własne interesy. Dziewczyna nie postrzega tej obcości jako zagrożenia, jest nią jednak głęboce rozczarowana.

„Winter’s Bone” przypomina nieco antyczny mit – opowieść o podróży, dojrzewaniu i moralnych wyborach – często zaskakujących u tak młodej bohaterki. Ree nie jest jednak jedną z wielu nastolatek. To dziewczyna wychowana nie tylko w patologicznym domu, ale również w otoczeniu, które wymaga od niej umiejętności przetrwania w najcięższych warunkach oraz zdolności posługiwania się bronią. Zanim zmuszona była zająć się rodziną, jej marzeniem było wstąpienie do armii. Wszytko to czyni z Ree młodą twardzielkę skrytą pod delikatną urodą odtwórczyni tej roli – niezwykle utalentowanej debiutantki – Jennifer Lawrence.

Reżyserka – Debra Granik – bardzo umiejętnie połączyła epicką historię skonstruowaną na podobieństwo greckiego mitu ze współczesnym dramatem. Mimo wielu przerażających i zaskakująco okrutnych momentów, reżyserka ani razu nie poddaje się moralizowaniu, które – w mojej opinii – jest największą wadą podobnych filmów. Nawet krajobraz południowej Minesoty – zimny i nieprzystępny – nie znalazł się w filmie dla podkreślenia ciężkiej sytuacji społecznej czy podkreślenia autentyczności. Jest to raczej pierwotny element, który narzuca styl życia mieszkańcom.

Na szczególne wyróżnienie, oprócz wspomnianej Jennifer Lawrence, zasługuje John Hawkes odgrywający rolę Teardropa – wujka Ree. Aktor znany m.in. z serialu „Deadwood”, wcielił się w rolę narkomana skłonnego do gwałtownej przemocy, ale również tego, który w końcowym rozrachunku potrafi się przyznać do swojej mrocznej natury i wad, z którymi przyszło mu żyć. Hawkes, mimo swojej szczupłej sylwetki, „rozsadza” wręcz kadr swoją wewnętrzną energią. To jego obecność napędza ten dramat, który, choć sprawnie skonstruowany, mógłby stać się jedynie kolejną monotonną opowieścią o bohaterce dojrzewającej w trudnych warunkach.

„Winter’s Bone” to drugi film w dorobku Debry Granik. W tym roku przyniósł jej dwie nagrody na festiwalu w Sundance i tyle samo na festiwalu w Berlinie. W mojej opinii całkiem zasłużenie, gdyż mimo wyboru wysłużonej już formuły nie powiela jej utartych wzorców, ale idzie o krok dalej. Swoich bohaterów przedstawia, nie oceniając ich i nie stawiając za przykład patologii. Odnosi się do nich raczej jako do społeczeństwa, zapomnianego przez resztę świata (można wręcz wyczuć pewien rodza szacunku), a które, dzięki pierwotnym zasadom opartym na indywidualnych potrzebach i braku emocjonalnego zaangażowania, stworzyło swój odrębny ekosystem dający przeżyć jedynie najwytrwalszym jednostkom.

Dodaj komentarz