„Small Town Murder Songs” – recenzja

O „Small Town Murder Songs” pisaliśmy na łamach OPIUM przy okazji wywiadu Starka z reżyserem Edem Gassem-Donnely’m. Choć ta rozmowa zdradza sporo elementów filmu, efekt końcowy zadziwił mnie bardziej niż mogłabym się tego spodziewać, bo choć kryminał Kanadyjczyka posiada klimat filmów braci Coen czy „wczesnego” Lyncha, jest również całkowicie wciągającym i oryginalnym projektem.
scenariusz i reżyseria: Ed Gass-Donnelly

zdjęcia: Brendan Steacy

muzyka: Bruce Peninsula

obsada: Peter Stormare, Jill Hennessy, Martha Plimpton, Stephen Eric McIntyre

produkcja: Kanada 2011

Główny bohater – Walter – to policjant, który za wszelką cenę stara się zapomnieć o swojej brutalnej przeszłości. Zepchnęła go ona na margines społeczeństwa. Jako stróż prawa jest tolerowany, ale jako człowiek, jest potępiany przez mieszkańców miasteczka, w którym przyszło mu żyć – małej osadzie w okolicach Ontario, przytłaczającej spokojem, ale również posiadającej dziwnie mroczny klimat. By zmienić swoje życie, Walter postanawia zwrócić się w kierunku boga. Pierwsze sceny filmu pokazują jego chrzest jako „nowo narodzonego” menonity oraz rozmowę z diakonem o dręczących go demonach i desperackich próbach powrotu do normalnego życia. Odkupienie Waltera jest tym trudniejsze, iż wszyscy wiedzą o jego wybuchowym temperamencie i dawnym płomiennym romansie z Ritą (wspaniała Jill Hennessy), miejscową „grzesznicą”.

Czym byłaby jednak walka o własną duszę bez towarzyszącego jej „niebiańskiego chóru”? „Small Town Murder Songs” nie tylko tematycznie ociera się o motyw religijnego odkupienia, ale również formalnie przypomina inscenizację kolejnych rozdziałów biblijnych, gdy sekwencje filmu rozdzielane są cytatami z biblii i ogłuszającą muzyką kanadyjskiego zespołu folkowego „Bruce Peninsula”, która jest dla mnie głównym powodem by sięgnąć po ten film. Wyjaśniająć: gospel, czy folk to nie moje muzyczne klimaty, ale w tym przypadku to właśnie muzyka sprawia, że ten krótki dramat psychologiczny, zmienia się w film nadzwyczajny, wciągający widza w swój mroczny klimat.

Demony przeszłości wracają ze zdwojoną siłą, kiedy w miasteczku zostaje znalezione ciało młodej kobiety. To pierwsze morderstwo na tym terenie od dziesiątek lat. Szybko okazuje się, że osobą, która powiadomiła policję była Rita. Kobieta składa na policji fałszywe zeznania dotyczące swojego obecnego chłopaka Steve’a dając mu alibi. Walter jest jednak przekonany, że to właśnie on stoi za brutalnym zabójstwem. Więcej na temat fabuły powiedzieć nie można i właściwie nie trzeba, gdyż „Small Town Murder Songs” to nie kryminał w stylu „CSI”, ale portret psychologiczny nie tylko głównego bohatera, ale również ludzi z nim związanych. Peter Stormare w roli policjanta, to najwyższa klasa aktorska. Potrafi on połączyć delikatność człowieka, który chce żyć w zgodzie z innymi i nowo odnalezioną religią, z brutalnością mężczyzny, który nie jest w stanie odciąć się od przeszłości. Nie jest to jednak „film jednego aktora”. Wspomniana Jill Hennessy w roli Rity oraz Martha Plimpton jako nowa dziewczyna Waltera (kelnerka, urzekająca swoją naiwną dobrocią) stanowią dwa całkowicie odmienne bieguny symbolizujące przeszłość i teraźniejszość bohatera.

Jak na film trwający jedynie 75 minut, dzieło Gassa-Donnelly’ego to bardzo pełny film, zarówno pod względem wykorzystania poruszanego tematu i bagażu emocjonalnego, ale również formy. Wspomniana wspaniała muzyka, klimatyczne zdjęcia (skąpane w szarościach i błękitach, zwolnienia) oczarowały mnie kompletnie. Jedyny zarzut jaki mogłabym postawić to długość filmu. Fabuła jest na tyle bogata, że z łatwością można by nakręcić film trwający standardowe półtorej godziny, lub więcej, czemu zatem taki wybór metrażu? Jest to jednak kwestia drugorzędna, która nie powinna przysłonić geniuszu tego kameralnego filmu.

Dodaj komentarz