Oprócz opisywanego przeze mnie „Kata Shoguna”, w dystrybucji firmy 9th Plan, pojawił się również dokument „Na własnej skórze”. Choć jest to gatunek, który gości na naszych łamach niezwykle rzadko, warto sięgnąć po ten film, by zobaczyć jak dokonuje się magia tradycyjnego japońskiego tatuażu.
reżyseria: Billy Burke
Mario Barth jest tatuażystą od prawie 30 lat. Karierę zaczynał w Austrii (skąd pochodzi), pracując głównie „w podziemiu”, gdyż wykonywanie tatuaży było w tym kraju nielegalne. Pragnąc dla siebie lepszego życia wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie założył słynne studio Starlight, a obecnie posiada jedną z największych sieci salonów tatuażu w całym kraju. Od lat jest również fanem tradycyjnego tatuażu japońskiego, zwanego tebori. Jest on niezwykle popularny i każdy kto kiedykolwiek interesował się sztuką tatuażu wie jak tebori wygląda, jednak nie każdy jest świadomy ich historii. „Under the Skin” jest zapisem kilkudniowej podróży Bartha do Tokio i spotkania z rodziną Horitoshi, której patriarcha – Horitoshi Pierwszy – jest uznawany za największego mistrza tej odmiany tatuażu.
Tebori są wykonywane od XVII wieku i początkowo były używane do znakowania więźniów. Ich znaczenie było podobne do tatuaży rosyjskiej mafii, gdzie każdy motyw miał swoje konkretne odniesienie do przeszłości więźnia – ile lat spędził za kratkami, za jakie przestępstwo został skazany, jaką rolę pełni w hierarchii mafijnej. W Japonii tatuaże te szybko zyskały popularność wśród członków yakuzy stając się nieodzownym elementem przynależności do struktur kryminalnych. Ponieważ wykonanie jest niezwykle bolesne, stanowiły dowód odwagi, a przez fakt, że zostają na całe życie, były znakiem lojalności wobec mafii i takiego stylu życia. W dzisiejszych czasach, właśnie ze względu na skojarzenia ze światem przestępczym, tatuaże tebori są w Japonii zakazane. W „Under the Skin” pojawia się jednak pewna nieścisłość dotycząca tego zakazu.
Znalezienie mistrza, który byłby w stanie wykonać taki tatuaż nie jest już tak skomplikowane jak przed II wojną światową. Społeczne przyzwolenie dla tego rodzaju sztuki, choć nadal jeszcze bardzo pruderyjne, jest coraz większe, a osoba, która posiada ciało wytatuowane w ten sposób, nie musi wiecznie chodzić w ubraniu kompletnie przykrywającym tatuaże. Są pewne miejsca, w których obnoszenie się z nimi nadal jest zakazane, jak publiczne łaźnie, świątynie, religijne festiwale itp. Jest to jednak zrozumiałe, właśnie ze względu na konotacje z japońską mafią. Trudno np. dziwić się właścicielom publicznych łaźni, że zabronili wstępu osobom wytatuowanym w ten sposób, gdyż chcieli jedynie uchronić swój biznes przed członkami yakuzy. Moim zdaniem wielokrotne podkreślanie tezy o nielegalności tego typu sztuki wprowadza w filmie pewien zamęt. Owszem, tebori nie są jeszcze powszechnie akceptowane i nie można się z nimi publicznie obnosić, ale w większości krajów na zachodzie „kombinezon z tauaży” też nie jest odbierany pozytywnie. Co powinno być w „Under the Skin” rozwinięte o wiele bardziej, to ich historia (potraktowana dość pobieżnie) oraz symbolika, o której nie ma mowy w ogóle. Mówimy bowiem o dziedzinie sztuki japońskiej! W tym kraju sama kategoria piękna ma kilka różnych nazw i rodzajów, wszystko jest skatalogowane i żeby zaistnieć musi mieć swoje znaczenie.
Tebori wywodzą się ze sztuki drzeworytu i po dziś dzień używa się do ich wykonania podobnych narzędzi jak w przypadku rzeźby. Na zachodzie oczywiście mamy do tego maszynki, ale japoński tradycyjny tatuaż jest znany z tego, że wykonywany jest jedynie przy pomocy bambusowej pałeczki zakończonej igłami. Jest to sztuka zachwycająca nie tylko złożonością wzorów, ale to, co mnie najbardziej w niej pociąga to fakt, że przy pomocy tak prymitywnego narzędzia uzyskuje się znacznie bardziej intensywną kolorystykę aniżeli w przypadku użycia współczesnych maszynek. Wykonanie tzw. full body tattoo, może zająć nawet kilkanaście lat, ale efekt zapiera dech w piersiach.
„Under the Skin” to dokument bardziej poglądowy niż artystyczny. Momentami przypomina nieco odcinek programu z kanału Discovery. Wielka szkoda, bo przez swoją tematykę i pokazanie sztuki tak egzotycznej i kontrowersyjnej mógł być wybitny. Paradoksalnie, najbardziej przeszkadzała mi postać głównego bohatera – Mario Bartha, gdyż momentami trudno oprzeć się wrażeniu, że cała ta wyprawa nie jest nastawiona na odkrywanie sztuki tebori, ale na samopromocję. Świadczą o tym przede wszystkim stanowczo za długie wstawki dokumentujące wieczorne jam session z członkami rodziny Horitoshi czy walkę o prawo do noszenia świątyni podczas popularnego festiwalu. Mimo tego, „Under the Skin” to ciekawa pozycja, szczególnie dla fanów tatuaży, choć obawiam się, że ich niczym ten film nie zaskoczy, tak jak nie zaskoczył mnie.