Po 21 latach studio Disneya zdecydowało się wrócić do nieco już zapomnianego superbohatera.
Na początek odrobina informacji dla tych, którzy nie mieli okazji zapoznać się z tą kultową produkcją. W 1991 roku powstała kinowa adaptacja komiksowej serii Dave’a Stevensa – osadzonej w latach 30 historii młodego pilota, który znajduje tajemniczy rakietowy plecak. Ściąga na siebie kłopoty w postaci mafii i Nazistów, chcących przejąć wyjątkowy wynalazek. Zgodnie z prawidłami pulpowych opowieści młodzieniec daje łupnia złoczyńcom i zdobywa serce swej wybranki. Całkiem schematycznie, prawda?
Tym co wyróżnia tę produkcję jest świetny klimat, znakomicie oddany duch przygodowej opowieści i całkiem niezła obsada. W roli czarnego charakteru zobaczyć mogliśmy Timothy’ego Daltona, w wybrankę serca głównego bohatera wcieliła się młodziutka Jennifer Connely, a wynalazcę plecaka – Howarda Hughesa(!) zagrał znany z serialu „Lost” Terry O’Quinn. Również Bill Campbell świetnie odnalazł się w roli Cliffa, kreując modelowego pulpowego herosa.
The Rocketeer (1991)
Niestety, twórcy „The Rocketeer” nie wykazali się szczególnym wyczuciem czasu. W przedmilenijnych latach 90, kiedy wydawało się, że tuż za rogiem czeka nas wielka techniczna rewolucja, kinowe ekrany szturmem zaczęły zdobywać coraz droższe, futurystycznie zorientowane filmy s-f. Na dodatek „The Rocketeer” w kinach musiał stanąć w szranki z drugą odsłoną „Terminatora”. W efekcie film poniósł sromotną porażkę: przy 40 mln$ budżetu zarobił jedynie 60 mln$. Przez długie lata wydawało się, że to universum zostało skazane na zapomnienie.
Jednak, z nastaniem nowej dekady wydarzyły się dwie rzeczy. Pierwszą jest ogromny wzrost zainteresowania steampunkiem i dieselpunkiem (dzięki któremu możliwa stała się realizacja tytułów takich jak „Sky Captain” czy „Iron Sky”). Druga to boom na ekranizacje komiksów, z naciskiem na amerykańskie tytuły z trykociarzami w rolach głównych.
Świetnie zrealizowany i zyskowny „Captain America” (stworzony przez reżysera „The Rocketeer” – Joe Johnstona) jest dowodem na to, że właśnie teraz nadszedł czas na wprowadzenie tej historii na ekrany i zyskanie należytego uznania. Choć osobiście jestem przeciwnikiem fabularnego recyclingu, to w tym przypadku trzymam kciuki za powodzenie tego projektu i z niecierpliwością oczekuję informacji o składzie osobowym. Przy udziale odpowiednich ludzi możemy otrzymać kawał świetnego kina.
Tweet
Dostanę od was w końcu reckę nowego filmu Nolana >? ;)
Chyba za późno na to;)
Osobiście mogę napisać tylko tyle, że największy plus i zaskoczenie to oczywiście Catwoman, zagrana przez Hathaway z błyskiem w oku, a na dodatek bliska komiksowemu pierwowzorowi. Tyle pozytywów.
Po „Incepcji” i „TDKR” Nolan jest u mnie na cenzurowanym. Jego ostatni film z dnia na dzień traci w moich oczach (jako autonomiczny twór, ale też jako część trylogii i w zestawieniu z filmami Burtona). Nolan zabił Gotham, a z Wayne’a zrobił emo pierdołę, co nie jest twórczą interpretacją, ale zwyczajnie wypaczeniem tej postaci…