„Terror” czyli groza oczekiwania

Fakty i fikcja pod arktycznym niebem

Opowieść o nieudanej arktycznej ekspedycji w 1845 roku  i losy załogi dwóch biorących w niej udział statków długo rozpalały masową wyobraźnię. Obecnie wiadomo o niej co raz więcej (znaleziono także szczątki „Erebusa” i „Terroru”) i z czasem tajemnica i legenda ustąpiły miejsca faktom. Nie powstrzymało to jednak pisarza Dana Simmonsa od stworzenia swojej własnej wersji tej historii. 12 lat później jego literacką wizje mogliśmy obejrzeć na małym ekranie w serialu AMC.

„Terror” miesza prawdę z fikcją, i choć początkowo  właśnie to drugie było dla mnie głównym wabikiem (Simmons i serial na podstawie jego książki wplatają w fabułę horror surwiwalowy z elementami nadprzyrodzonymi), koniec końców to tamtejsza rzeczywistość okazała się o wiele atrakcyjniejszą przynętą.  I to ona jest tutaj prawdziwym horrorem, który pamięta się najdłużej.

Podróż do świata wykreowanego w serialu dla wielu widzów na pewno będzie tak samo żmudna i mecząca jak wyprawa na Arktykę dla marynarzy obu statków. Nie każdy dotrwa do finału. Akcja w „Terrorze” ma tempo topniejącego arktycznego lodu. Jednak gdy już pęka, to z hukiem a każda nowa szczelina powoduje, iż mrok czający się w tej opowieści wypływa na powierzchnię co raz intensywniej. „Terror” jest serialem wymagającym zaangażowania i cierpliwości. Można by napisać, iż to bardzo staro-szkolna produkcja. W książce cały dramat rozpisano na prawie tysiąc stron, serial poświęca jemu 10 epizodów. W rzeczywistości marynarze spędzili ponad trzy lata na arktycznym odludziu, tak więc telewizyjna „rekonstrukcja” zamyka to w dość rozsądnym przedziale czasowym. Twórcy nie mieli jednak łatwego zadania – jak zaintrygować widza i skupić jego uwagę na te dziesięć godzin, mając świadomość, iż happy endu nie będzie? Wystarczy przecież zguglować fakty by dowiedzieć się co spotkało załogę „Erebusa” i „Terroru”. Twórcy zatem kładą właściwy nacisk na trzy (no dobra, cztery) elementy udanej narracji: czas i miejsce, postacie i tajemnicę.

Cudne intro to mały majstersztyk sam w sobie:

Arktyka to tło idealne do opowieści o zanikającym człowieczeństwie , walce o przetrwanie i topniejącej nadziei. A epoka śmiałych odkryć geograficznych i kolonializmu to właściwy pretekst do egzotycznej podróży w nieznane. Serial wyprodukował należący do Ridleya Scotta, „Scott Free” i tak jak jego założyciel, firma realizatorska sporo uwagi poświęciła stronie wizualnej. Kadry z uwięzionym w lodzie statkiem nad którym tli się łuna zorzy polarnej, czy obóz zatopiony we mgle to uczta dla oka. Biegun Północny na ekranie to miejsce równie przerażające co zapierające dech.

Im dłużej tkwimy na skutym lodzie odludziu, tym twórcy mocniej potęgują odosobnienie. Atmosfera robi się bardziej gęsta i ponura. Dominuje klaustrofobia i paranoja. Niemożność ucieczki, głód, wycieńczenie, postępujące choroby i szalejący potwór, którego nie da ogarnąć się racjonalnym umysłem,  co raz bardziej nakręcają panikę i strach. Wygra monstrum, szkorbut czy ludzka desperacja? Bohaterowie będąc w pułapce otoczenia, okoliczności i własnych słabości, czekają na to co im zgotuje los. A ja wraz z nimi, nerwowo wiercąc się przed ekranem.

Wszystko to jednak, nie miałoby takiej siły rażenia, gdyby nie postacie i świetna ekipa angielskich aktorów. Bohaterów jest tutaj całkiem sporo, przez co mamy niezły kalejdoskop ludzkich zachowań. Dość szybko można wyróżnić kilku kluczowych, którzy definiują poszczególne elementy tej historii. Kapitan Franklin (duma), Kapitan Cozier (rozsądek), Pan Hickey (megalomania), Pan Goodsir (dobroduszność), James Fitzjames (pozory), Pan Blanky (hardość), Lady Cisza (duchowość). Ich motywacje i reakcje skutecznie pchają historię do przodu, tudzież są zgubą lub też ratunkiem dla innych. Co więcej, wraz z upływem czasu wielu bohaterów nabiera nowych, zaskakujących kolorów. Pan Hickey (Adam Nagaitis) pierwszy przychodzi na myśl, ale także pan Goodsir (Paul Ready), którego szkoda pod koniec najbardziej. I James Fitzjames, postać początkowo dla mnie okropnie mdła i zachowawcza, ale dzięki kreacji Tobiasa Menzies (i pewnej rozmowie z kapitanem Crozierem bodajże w 8 lub 9 epizodzie), zyskująca tragiczne piętno i drugie dno. Sam Kapitan Crozier to postać, której przeszłość i pochodzenie definiują jej charakter. Jared Harris po raz kolejny spisuje się na medal, portretując niedocenianego Irlandczyka z takim samym zaangażowaniem, gdy dopadają go jego słabości i wtedy kiedy wyrasta na lidera.

Jest i Tuunbaq, odpowiednik tego co nieznane, którego obecność jest głównym pretekstem by pójść w kino grozy. To właśnie on jest narzędziem dawkującym odpowiednią ilość tajemnicy i intrygi. Z jednej strony element mocno nadprzyrodzony, z drugiej symbol natury mszczącej się za ludzkie występki. Serial dobitnie sugeruje, iż ludzka pycha dominacji i eksploracji  będzie naszą zgubą. Jego pochodzenie to oczywiście wymysł pisarza ale zainspirowany Innuickim folklorem. Z czasem obecność Tuunbaqa, choć zazwyczaj mocno oszczędna i odpowiednio dozowana, przestała mnie interesować. Ludzki dramat zrobił się ciekawszy i to on fascynował i trzymał w napięciu najbardziej. Twórcy jak i aktorzy dołożyli wszelkich starań by sugestywnie przekazać upadek Ekspedycji Franklina a świadomość, iż wiele sytuacji mogło mieć miejsce, jedynie potęgowała emocje.

„Terror” jest jak szklanka szlachetnej whiskey. Pije się go powoli, delektując każdym łykiem, stopniowo odkrywając zaskakującą i fascynującą kompozycje i aromat. Doświadczenie raczej tylko dla koneserów, jednak doznania smakowe na długo pozostają w pamięci.

Zwiastun:

 

Dodaj komentarz