Filmowe propozycje na Halloween

 

10 tytułów z mojej listy ulubionych w sam raz na ten wyjątkowy wieczór!

1.The Thing (1982) reż John Carpenter

Horror Carpentera jest jednym z tych filmów, które mogę oglądać zawsze i wszędzie bo wciąż ma w sobie to „coś”  Ta prosta historia jest pełna niezapomnianego suspensu, gęstego klimatu i świetne zaserwowanego gore. Scena z testem krwi jest czołowym przykładem na to jak umiejętnie budować napięcie (zresztą cały film jest!). Miejsce akcji jak żadne inne napędza grozę, klaustrofobię i paranoje. A muzyka Morricone i samo zakończenie dodają tej historii dodatkowego, mocno atrakcyjnego smaczku.

2.Hellraiser (1987) reż Clive Barker

„Hellrasier” był dla mnie zawsze bardziej historią toksycznego romansu niż tylko horrorem z hojną porcją gore (jak na tamte lata to były naprawdę rewolucyjne efekty praktyczne). Co więcej, ścieżka dźwiękowa autorstwa Christophera Younga, a w szczególności utwór „Hellbound Heart” to jeden z moich absolutnie ulubionych motywów kina grozy, a nawet w ogóle. Najmocniejszą stroną filmu Barkera jest oczywiście jego mitologia, z Cenobitami na czele jako tworem z pogranicza ezoteryki, gotyku, najgorszego koszmaru i głęboko skrywanej fetyszystycznej fantazji. Szkoda, że Barker nigdy nie wypuścił wersji z kategorią X – bo właśnie taką, czyli najwyższą brytyjscy cenzorzy pierwotnie przyznali tej produkcji. Smutny jest też fakt, iż kolejne części sprawiły, że ta seria zrobiła się co raz bardziej nieoglądalna. Parę lat temu Barker napisał scenariusz do rimejku, ale projekt wielokrotnie zmieniał ręce i w końcu wylądował w filmowej próżni. Wierzę, że kiedyś w końcu jednak powstanie i mam nadzieję, iż w wersji jaką zamarzył sobie autor.

3. A Dark Song (2016) reż Liam Gavin

Ciężko mi wyrazić słowami dlaczego tak cholernie lubię ten film. Może przez swój minimalizm w podejściu do opowiadanej historii? Cały film spoczywa na barkach zaledwie dwójki aktorów – którzy odwalają kawał świetnej roboty, a miejsce akcji ograniczono do jednej przestrzeni.
Może przez swoją drobiazgową autentyczność w podejściu do okultyzmu? Rytuał Abramelina jest „prawdziwy”- korzystał z niego kilka razy choćby Alister Crowley i kolejne „etapy” przedstawione w filmie nie są wcale scenopisarską fikcją.
Co więcej, już dawno NIC mnie na ekranie nie przestraszyło a „A Dark Song” zrobił to JEDNĄ, banalnie prostą ale jakże sugestywną sceną.
Pewnie wszystko na raz bo debiut scenopisarski i reżyserski Gavina to perfekcyjnie rozpisana, zagrana i przedstawiona historia, która wciąga, fascynuje (to ten rzadki przykład filmu, który zostaje w głowie na długo po zakończonym seansie) i wzbudza emocje.
To nie jest obraz dla każdego, ale każdy kto szuka w kinie grozy czegoś więcej niż wyświechtanych horrorowych tricków i docenia filmy, które poświęcają tyle samo czasu swoim postaciom co opowiadanej historii powinien czuć się usatysfakcjonowany….pod warunkiem, że posiada w sobie odrobinę cierpliwości.

4. The Invitation (2015) reż Karyn Kusama

Horror psychologiczny to dla mnie najwyżej ceniony podgatunek kina grozy. Dlaczego? Dlatego, iż wymaga naprawdę umiejętnego podejścia do tematu by faktycznie wywołać uczucie niepokoju. Udało się to Karyn Kusamie w dość prostej i niezwykle oszczędnej w środkach historii.
„The Invitiation” to dla mnie slow burner z najwyżej półki, w którym świetnie budowane napięcie i uczucie trwogi grają pierwsze skrzypce a towarzysząca głównemu bohaterowi paranoja powoli wkrada się w podświadomość widza.

5. The House of the Devil (2009) reż Ti West

Zanim popkulturę ogarnęła fala nostalgii za latami osiemdziesiątymi, Ti West nakręcił film, który z jednej strony jest świetnym hołdem dla tej epoki (a także dla dekady wcześniejszej) a z drugiej, niemalże idealną „podróbką” kina tamtych lat. Co więcej dotyczy fenomenu, który jak na mój gust za rzadko pojawia się w kinie i telewizji. Mam tu na myśli „satanic panic”. Jednak to ukłon w stronę kina grozy sprzed trzech dekad jest największą zaletą tego obrazu. Dzięki temu powstał horror jaki lubię najbardziej: z powoli narastającym napięciem, działający na wyobraźnię, niepokojący i pełen suspensu.

6. The Descent (2005) – reż. Neil Marshall

Horrory lubią żerować na naszych lękach a strach przez ciemnością i ciasnymi pomieszczeniami jest jednym z bardziej popularnych motywów. To co działa tak dobrze w filmie Marshalla to fakt, iż straszy on oszczędnie ale konkretnie. Co więcej, zanim dojdzie do krwawej jatki zdążymy się już mocno zaznajomić z dziewuchami w opałach przez co ich losy nie są nam obojętne. A sama jatka? Marshall doskonale wie jak umiejętnie na ekranie zaprezentować spore ilości gore.

8. House of 1000 Corpses (2003) reż Rob Zombie

Debiut reżyserski Roba Zombie to propozycja idealna na wieczór halloweenowy, gdyż jest to jeden wielki hołd horrorowym fascynacjom autora. To co sprawia, iż “Dom Tysiąca Trupów” jest tak unikalny to umiejętne połączenie filmowych inspiracji właśnie (od kiczowatych horrorów z lat 50-tych po te bardziej ekstremalne z 70-tych) z totalnie odjechanią stroną wizualną. Gwoździem tej drugiej jest posiadłość Rodziny Firefly oscylująca gdzieś pomiędzy nawiedzonym parkiem rozrywki, komnatą tortur i typowym zadupiem z Południa. Co więcej, produkcja ta jest ostro bezkompromisowa pod względem przemocy, cudacznie pokręcona (Doctor Satan!) i pełna pojechanego humoru. Grindhousowa kontynuacja ma na pewno większą rzesze fanów, ale ja osobiście wolę jedynkę właśnie za niezwykłą horrorystycznie wizualną groteskę i zryty eklektyzm.

9. Nightbreed (1990) reż Clive Barker

Świat Midianu wymyślony przez Barkera to unikalne universum, które aż prosi się by do niego wrócić i ponownie porządnie zgłębić (podobno w planach jest serial). Uważany za horror, dla mnie mocniej zahacza o klimaty ponurej baśni dla dorosłych i klasyczną opowieść o wyrzutkach. Grozę budzą tutaj nie “potworni” mieszkańcy podziemnego miasta ale ludzie, z doktorem Philipem K. Deckerem na czele i jego złowieszczym alter ego (David Cronenberg). Co więcej „Nightbreed” podobnie jak „Hellraiser” jest obrazem z niezwykle bogatą mitologią i świadectwem czasów kiedy w kinie rządziły efekty praktyczne a ja bardzo lubię takie produkcje. W Stanach dostępna jest (podobno ostateczna) trzygodzinna wersja filmu znana jako “Cabal Cut”, która zdecydowanie bliższa jest wizji Barkera (studio nie dość że źle promowało jego film to jeszcze zarządało ostrych zmian przez co sporo materiału nigdy nie trafiło do wersji kinowej). Parę lat temu oglądałam jedną z wersji “Cabal Cut” na angielskim Frightfest. Brakujące ujęcia to głównie sceny nakręcone vhsem lub niedorobione pod względem efektów, tak więc seans był dość specyficzny ale stanowił ciekawe świadectwo niezwykle burzliwych losów tej produkcji.

9. Event Horizon (1997) reż Paul W.S Anderson 

Co wyjdzie gdy zmiksujemy horror o nawiedzonym domu, Hellraisera, Lovecrafta i kino sci-fi? „Ukryty Wymiar” świetnie łączy wymienione elementy i idzie na przekór utartym schematom obrazów fantastyczno-naukowych, w których zagrożeniem jest zazwyczaj jakiś zły Obcy. Anderson wolał iść w zupełnie inne klimaty i poeksplorować koncepcje Piekła. Efekt to jeden z fajniejszych filmów gore tamtych czasów. Szkoda, iż obraz ten nigdy nie doczekał się wersji reżyserskiej (wycięty materiał uległ niestety zniszczeniu), gdyż pierwotnie wizja reżysera była o wiele bardziej szokująca i brutalna (podczas seansów testowych widownia podobno mdlała). Studio kazało mu wyciąć co bardziej nieznośne elementy by zakwalifikować sie pod kategorię R i mocno skrócić sam film (wersja oryginalna to 130 minut a końcowa to już 96). Nawet w okrojonej formie wizja Krwawej Orgii nadal zapada w pamieć, więc strach się bać jak to wyglądało w pierwotnej wersji.

10. Sauna (2008) – reż AJ Annila

Są takie horrory, które są pociągające nie ze względu na fabułę czy umiejętność odpowiedniego straszenia, ale przez to jak „robią” klimat. Filmy, które pamięta się głównie dzięki niezapomnianej atmosferze. „Sauna” to właśnie taki horror: świetna strona wizualna plus cudnie ponury nastrój fajnie wplecione w XVII-wieczna wojne rosyjsko-szwedzka.

Dodaj komentarz