Daniel Isn’t Real – recenzja

 

W paszczy kosmicznego szaleństwa.

Nowy film Adama Egypta Mortimera to znakomity przykład na pomysłową adaptację, która duchowo bliska jest kultowym klasykom takim jak „Donnie Darko”, „Drabina Jakubowa” i przede wszystkim, z racji tematyki mocno kojarzy się „Podziemnym Kręgiem”. Pomimo wyraźnych wpływów wspomnianych tytułów, Mortimer zaserwował widzom obraz nadal oryginalny i przede wszystkim mocno unikalny pod względem niesamowitej strony audio-wizualnej.

Reżyser biorąc się za powieść „In This Way I Was Saved” Briana DeLeeuwa, całkowicie odwrócił jej główny schemat ale nadal wiernie oddał sedno: w książce narratorerm jest Daniel – wytwór wyobraźni Luke’a i to z jego (mocno cynicznego) punktu widzenia śledzimy całą historię.Na kartach powieśći, Daniel jest socjopatą z pogardą patrzącym na ludzkość. W filmie wszystko oglądamy oczyma Luke’a i to co najbardziej odróżnia książkę od obrazu jest kierunek do którego zmierza ten drugi, ponieważ Mortimer wplótł w swój film elementy kina z dreszczykiem, które fascynowały go od zawsze: jest tu nieco horroru cielesnego a także  lovecraftowskiej kosmicznej grozy.

No ale może od początku: fabuła dotyczy Luke’a, który będąc dzieckiem był świadkiem brutalnego zdarzenia, co zaowocowało wymyślonym przyjacielem Danielem. Jednak Daniel choć był świetnym towarzyszem zabaw dla chłopca, miał i swoją mroczną stronę: był w wielkim skrócie dość okrutny i zaborczy. Luke zatem postanowił go od siebie odseparować i porzucić. Po latach w chwili słabości., nastoletni bohater wraca jednak do przyjaciela z dzieciństwa. I tak jak w przypadku Narratora i Tylera Durdena, duet ten stanowi swoje totalne przeciwieństwo. Niepewny siebie Luke , pełen jest lęków i obaw. Daniel za to jest charyzmatyczny i pewny siebie. I początkowo wpływ niewidzialnego przyjaciela jest zbawienny na samopoczucie Luke’a. Z czasem jednak mroczna strona Daniela zaczyna wypełzać i osaczać głównego bohatera. Co więcej, okazuje się, iż Daniel pojawił się w jego życiu w konkretnym celu.

„Daniel Isn’t Real” to obraz z toną niesamowitego klimatu. Jest niepokojąco i bywa psychodelicznie, szczególnie wtedy gdy Daniel co raz silniej ujawnia swoje zamiary. Gdy film uderza w fantasmagorię jesteśmy świadkami niesamowitych efektów wizualnych a strona dźwiękowa to dodatkowy smaczek celnie potęgujący umysłowe rozdarcie Luke’a. Schizofrenia to straszna choroba i Mortimerowi nie zależy na odwróceniu tego stereotypu, gdyż czyni z niego narzędzie do opowiedzenia swojej mocno gatunkowej historii. Wielu może mieć z tym problem, ale „Daniel Isn’t Real” to przede wszystkim horror, który po prostu ciekawie wykorzystuje pewien schemat.

Film to fajny popis dwójki młodych aktorów i wypadałoby napisać kilka słów o synu Arnolda, gdyż bez wątpienia to on jest niekwestionowaną gwiazdą tego dzieła. Patrick, na szczęście dostał geny po matce (czyli z rodu Kennedych). Wyrósł więc na bardzo ładnego chłopca. Przez lata pracował jako model i to doświadczenie okazało się tutaj mocno pomocne. Gdy po raz pierwszy pojawia się w życiu dorosłego Luke’a jest jego cieniem i bywa z boku ale emanuje pewnym magnetyzmem, bo młody Schwarzenegger doskonale wie jak ma się ustawić by zwrócić na siebie uwagę. Jego uroda bez wątpienia jest atutem ale bycie złowieszczym skurwysynem też przychodzi mu dość łatwo.

„Daniel Isn’t Real” to kolejny wyśmienity produkt od Spectrevision, czyli ekipy od „Mandy”. W kolejce czeka jeszcze moja festiwalowa recka ich najnowszego prezentu czyli „The Color Out Of Space” (tutaj). Już jednak mogę stwierdzić, iż wolałam Daniela. Te trzy tytuły fabularnie niewiele łączy ale tonalnie i wizualnie można odnaleźć w nich sporo podobieństw. W kategorii filmów przepełnionych grubą atmosferą „fantasmagorii i szaleństwa” Spectrevision wyrobiło sobie całkiem atrakcyjną niszę.

Dodaj komentarz