„Hunger” debiutanta Steve’a McQueena otrzymał Grand Prix na tegorocznym festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu. Według mnie jest to nagroda w pełni zasłużona.
Film opowiada o autentycznych wydarzeniach: akcjach protestacyjnych członków Irlandzkiej Armii Republikańskiej, przetrzymywanych w więzieniu Maze w Północnej Irlandii na przełomie lat 70 i 80. Uwięzieni bojownicy protestowali przeciwko traktowaniu ich jak zwykłych kryminalistów, żądając uznania ich za więźniów politycznych. W dążeniu do tego stosowali coraz to ostrzejsze formy protestu (m.in „strajk kocowy” podczas którego odmawiali noszenia więziennych uniformów, okrywając się jedynie derkami, lub „brudny protest”, czyli wstrzymywanie się od mycia, golenia i strzyżenia – przy okazji „ubarwiając” swoje cele własnymi ekskrementami). Kiedy to nie przyniosło należytego efektu, zadecydowano o strajku głodowym. Inicjatorem najbardziej radykalnej głodówki został Bobby Sands i to właśnie jemu poświęcona jest większość filmu.
Co mnie powaliło w „Hunger”, to przede wszystkim minimalizm dialogów a maksymalizm obrazów. Obrazów których co wrażliwsza osoba może nie strawić. McQueen w bardzo sugestywny i brutalny sposób ukazuje co działo się z więźniami jak i później z samym Bobbim. Momentami oglądanie tego co jest na ekranie jest wręcz fizycznie bolesne. Chociażby kolejne fazy głodówki Sandsa, w którego po mistrzowsku wcielił się Michael Fassbender (kolejny przykład aktora metodycznego – podobnie jak Christian Bale w „Mechaniku” Fassbender schudł naprawdę). Być może wielu zarzuciłoby reżyserowi, iż za bardzo epatuje niezdrowym realizmem i wręcz z perwersyjną dokładnością odtwarza cierpienia głównych bohaterów. Całkowicie się z tym nie zgadzam – to nie jest głupawy horror gore ale historia oparta na faktach, historia która ma coś do powiedzenia. W dzisiejszych czasach, kiedy przemoc wylewa się z każdego newsa w telewizji, widza naprawdę ciężko poruszyć, a tym bardziej trudno nim wstrząsnąć. Mnie bezkompromisowe podejście twórcy zdecydowanie poruszyło i jak najbardziej mną wstrząsnęło (a wiele już na taśmie filmowej w swoim życiu widziałam). Ale nie chodzi tu tylko o sam „efekt szoku” – choć sceny są dosadne, to mimo wszystko McQueen będąc „tylko” debiutantem pokazuje niezwykłą wrażliwość wizualną. Wiele kadrów skomponowanych jest z najwyższą precyzją i dla takiego maniaka fotografii jak ja jest to absolutna (jakkolwiek niezdrowo by to zabrzmiało) rozkosz dla oczu. Ta zdolność nie dziwi kiedy pogrzebie się nieco w biografii reżysera. McQueen jest absolwentem wielu szkół artystycznych i zanim zadebiutował na kinowym ekranie tworzył instalacje video do wielu galerii sztuki. A w 1999 roku zdobył najbardziej prestiżową nagrodę, jaka artysta może otrzymać na Wyspach w dziedzinie sztuki współczesnej – Nagrodę Turnera.
Wspomniałam wcześniej, iż film cechuje się ubogimi dialogami (w końcu to obrazy, a nie słowa działają mocniej na widza), jednak jest tam scena, której klimat całkowicie oparty jest na dialogu – moment kiedy Bobby spotyka się z księdzem i oznajmia mu iż podejmuje głodówkę. Dla wizytującego księdza jest to akt samobójczy, niezgodny z założeniami religii katolickiej, więc stara się go w jakiś sposób odwieść od tej tragicznej decyzji. Owa scena trwa jakieś 17 minut i jest nakręcona w jednym tylko ujęciu! Jest to najdłuższa filmowa scena nakręcona w ten sposób – poprzedni rekord należał do „zaledwie” ośmiominutowego ujęcia z „Gracza” Roberta Altmana.
Rzadko przytrafia mi się obejrzenie filmu, po zakończeniu którego muszę zbierać swoją szczękę z podłogi, a kotłujące się w głowie myśli, jak i targające mną emocje, na długo nie dają mi spokoju. Bez wątpienia takim obrazem jest „Głód” Steve’a McQueena. I cieszę się bardzo z wyboru jury tegorocznej Ery Nowe Horyzonty, gdyż dzięki temu ten niesamowity obraz będzie miało szansę obejrzeć wielu widzów w Polsce. A artystyczna przeszłość McQueena dodaje temu dziełu dodatkowego smaczku – fragmenty tego obrazu śmiało mogłyby zawisnąć w niejednej galerii jako samodzielne instalacje video, ze względu na swoją niesamowitą siłę oddziaływania i brutalne piękno przekazu . „Głód” jak dzieło sztuki? Czemu nie? „Głód” jako kawał wartościowego kina? Zdecydowanie tak!
httpvh://www.youtube.com/watch?v=KUeXTA44ZFo
httpvh://www.youtube.com/watch?v=Mw7WJLZmVF4