Intymna apokalipsa – recenzja „One Hundred Mornings”


O „One Hundred Mornings” donosiliśmy już jakiś czas temu. Zdążyliśmy także przeprowadzić wywiad z reżyserem, Conorem Horganem. Film nie wszedł jeszcze do zwykłej, kinowej dystrybucji, na razie krąży po festiwalach (zdobył zresztą jedną z nagród na tegorocznym festiwalu Slamdance). My, dzięki uprzejmości reżysera, mieliśmy okazję zapoznać się z „One Hundred Mornings” już teraz. Oto pierwsza polska recenzja tej irlandzkiej produkcji.

Mężczyzna wychodzi z domu. Przystaje na chwilę. Podchodzi do samochodu. Otwiera drzwi. Wsiada. Włącza radio. Radio nie działa. Mężczyzna wysiada i wraca do domu.

Scena jakby żywcem wyjęta z przysłowiowego „polskiego filmu”, prawda? Jednak w przypadku „One Hundred Mornings” trudno tę oszczędność, zarówno formy, jak i treści, poczytywać za wadę. Powiem więcej – „One Hundred Mornings” w innej, bardziej przystępnej czy „zamerykanizowanej” postaci, nie miałby racji bytu.

Dwie pary mieszkają w chacie na odludziu, kilka kilometrów od najbliższego większego skupiska ludzi. Jonathan, Hannah, Mark i Katie starają się przetrwać w świecie dotkniętym katastrofą. Katastrofą, o której na dobrą sprawę nie wiadomo nic. Czy ma ona zasięg globalny, czy bardziej lokalny, czy spowodowana została przez człowieka, czy jakieś inne czynniki. Wiadomo jedynie, że nie ma prądu, a zapasy żywności kurczą się w sposób zastraszający.

Ten film mógłby wyjść spod ręki Michaela Haneke. Horgan, podobnie jak słynniejszy Niemiec, opowiada swoją historię oraz portretuje bohaterów w sposób bardzo powściągliwy, chłodny do bólu. A przy tym ukazuje demona drzemiącego w głębi duszy, budzącego się, gdy tylko zaspokojenie podstawowych potrzeb staje się trudniejsze, niż do tej pory. Wniosek, że kiedy zabraknie prądu albo jedzenia, w człowieku mogą puścić wszelkie hamulce, nie jest może zbyt odkrywczy, ale z drugiej strony… kto o tym pamięta, kiedy wszystkiego jest pod dostatkiem? Tak samo, jak w tej chwili łatwiej zwykłemu człowiekowi o współczucie, empatię, łatwiej dać kawałek chleba jakiemuś żebrakowi, a następnie powiedzieć do siebie „spełniłem dobry uczynek”. W sytuacji kryzysowej bywa zgoła odmiennie – spójrzmy na sąsiada naszej czwórki, mieszkającego nieopodal samotnie starszego pana, imieniem Tim. Tim stawia sprawę jasno – możemy być kumplami, możemy razem napić się wódki, ale żarcia wam nie dam. A jeśli będziecie chcieli odebrać je ode mnie siłą, zastrzelę was jak psy.

Również postawy bohaterów prezentują się bardzo różnie –  jeden z nich żyje nadzieją, czy wręcz przekonaniem, że wszystko zaraz wróci do normy, że żarówki znów zaświecą, a lodówka zacznie kojąco buczeć, podczas gdy w drugim wzbiera zniechęcenie i agresja względem towarzyszy, na których po setce podobnych do siebie poranków zwyczajnie już nie można patrzeć. Jeszcze inny chce zapanować nad sytuacją, przystosować się, stworzyć w miarę możliwości jak najbardziej „normalne” warunki i atmosferę bytowania. Wszystko to Conor Horgan przedstawia w sposób niezbyt spektakularny – ekscytującej akcji czy pościgów nie ma tu w ogóle. Owszem, pada kilka strzałów, ale gdzieś jakby z boku tego wszystkiego. Świetne są zdjęcia autorstwa Suzie Lavelle. Możecie zapomnieć o postapokaliptycznych obrazach, panoramach zniszczonych miast, efektach wizualnych itp. Mimo to film, pomimo całej swojej statyczności, wygląda naprawdę sugestywnie. Autorka wprawnym okiem wyłapuje niuanse w zachowaniach bohaterów, gestach, które czasem mówią więcej niż tysiąc słów. A przy tym w efektowny sposób pokazuje irlandzkie pejzaże, naturę, która po tym całym anonimowym kataklizmie, znów ma szansę zapanować nad człowiekiem.

W ogóle bardzo mocno czuć w tym wszystkim europejskie pochodzenie. Horgan świadomie odrzuca akcję, rezygnuje z elementów, które mogłyby uatrakcyjnić jego produkcję, ale jednocześnie zaciemnić ogólny wydźwięk całości. Skupia się na człowieku, na tym, co kłębi się w jego głowie… i chyba dobrze, dobrze, że reżyser konsekwentnie realizuje swoją wizję i mówi, dokładnie to, co chce powiedzieć. Bez ogródek, bez mizdrzenia się do widza.

Czy film wejdzie do normalnej dystrybucji w Polsce – tego nie wiem. Polski widz będzie jednak miał możliwość zobaczenia „One Hundred Mornings” – Conor Horgan przekazał nam informację, że film będzie latem wyświetlany na jednym z polskich festiwali. Na jakim? Tego reżyser zapomniał nam powiedzieć, strzelam jednak, że może chodzić o Erę Nowe Horyzonty.


Dodaj komentarz