Opium pomału zaczyna specjalizować się w wyszukiwaniu i informowaniu o interesujących krótkich metrażach. O „Babylon 2084” wspominaliśmy już dawno, zdążyliśmy również przeprowadzić wywiad z reżyserem, a teraz mamy okazję jako pierwsi w Polsce zrecenzować ten film, który będzie okazja zobaczyć już za parę dni we Wrocławiu, na Festiwalu Kina Amatorskiego i Niezależnego.
Ten półgodzinny raptem film to jednocześnie praca dyplomowa reżysera, Christiana Schleisieka, operatora, Bjorna Frielingsa oraz pani scenograf, Yvonne Alberts. Czy wspomniana trójka zdała, tego nie wiem. Pewnie tak, choć nie sądzę, żeby na najwyższą ocenę, bo choć przedsięwzięcie mogę uznać za udane, to jednak bez pewnych potknięć się tu nie obeszło.
Fabułę mamy prostą jak budowa cepa. Zresztą nie mogło być inaczej, raz, że z powodu ograniczonego czasu trwania, dwa, że była to raczej techniczna niż fabularna wprawka naszych niemieckich przyjaciół. Otóż świat dotknęła bliżej nieokreślona katastrofa, Ziemia została zalana przez oceany a resztki ludzkości skupiły się w dwóch potężnych wieżach. Według powszechnie panującego przekonania, aby rezydenci przeżyli, wieże muszą wciąż i wciąż rozbudowywać się w pionie. Tymczasem pewien, żyjący gdzieś na niższych poziomach, robotnik, pracujący przy sortowaniu wydobytych z dna oceanu rupieci, dowiaduje się, że prawda jest trochę inna i otrzymuje szansę zmierzenia się z tym problemem.
Cóż, wizja podziału klasowego jest tu aż nazbyt dosłowna. Na najniższych poziomach żyją outsiderzy, wygnańcy. Trochę wyżej robotnicy niższego szczebla, i tak dalej, i tak dalej, aż do najwyższych pięter zamieszkałych przez kasty rządzące. Same elementy dystopijne także przygotowano jakby przy pomocy podręcznika „Jak stworzyć „Rok 1984 2″” Zresztą samo brzmienie tytułu wydaje się tu dosyć znamienne. Cała populacja wieży pracuje jak dobrze naoliwiona maszyna, każdy ma swoje ściśle określone miejsce i zadanie do wykonania. Wszyscy motywowani są różnego rodzaju hasłami dobiegającymi z megafonów, głównie przedstawiającymi dokonania „wroga”, czyli drugiej wieży. A jeżeli ktoś nie wyrabia normy, zajmują się nim służby porządkowe, które jakie w utworach antyutopijnych są, każdy doskonale wie. Cały ten mechanizm przypomina trochę węża zjadającego własny ogon – wzrost i rozwój za wszelką cenę, w tym przypadku – autodestrukcję.
Jednakże tak jak mówię, aby rozwinąć ów pomysł, sięgnąć głębiej, powiedzieć coś więcej, zabrakło zwyczajnie czasu, a i nacisk położono na coś zupełnie innego. Trudno jednak nie zauważyć inspiracji Gilliamem (w kwestii formy i treści) czy Jeunetem (tu raczej tylko forma). A skoro o formie mówimy, to trzeba przyznać, iż strona wizualna robi dobre wrażenie – trudno się dziwić, wszak o to tu głównie chodzi. Efekty CGI, choć wbrew pozorom wcale nie jest ich tak wiele, zrealizowano na co najmniej przyzwoitym poziomie. Natomiast jeszcze lepiej wypada scenografia wnętrz wieży, stworzona chyba z rupieci znalezionych na wysypiskach, strychach czy innych piwnicach. Niemalże fizycznie czuć wilgoć i brud, jest też odpowiednio duszno i lepko. Pani Yvonne spisała się naprawdę dobrze.
Na tym tle nie wypada niestety najlepiej przerysowana gra aktorska, w moich oczach ocierająca się momentami niemalże o błazenadę. Może taki był zamysł twórców, nie wiem, do mnie to jednak kompletnie nie trafiło. Do pewnego momentu wszystko jako tako gra, ale potem cały efekt szlag trafia. To, co czasem działa u innych (tu po raz kolejny przywołuję Gilliama, patrz: szarżujący Pitt w „12 Małp”), tutaj egzaminu nie zdało. I głównie do tego aspektu miałbym zastrzeżenia, bo na względnie mało oryginalne podejście do antyutopii mogę przymknąć oko. Tak jak pisałem wcześniej, nie to w przypadku dzieła młodych Niemców było najważniejsze. Mimo wszystko czekam na kolejne dzieła Christiana i reszty ekipy, bo potencjał jest.