Różne Azji oblicza #10

Dziś o dwóch filmach japońskich, które same w sobie są niezłe, ale koniec końców kryją się za nimi, przynajmniej dla mnie,  niespełnione obietnice i oczekiwania. Oto „Cold Fish” Siona Sono oraz „A Slit-mouthed Woman” Koji Shiraishi’ego

Cold Fish
Japonia, 2010
Reżyseria: Sion Sono

Mam problem z tym filmem, gdyż moja jego ocena zmienia się w zależności od tego, czy biorę akurat pod uwagę osobę reżysera, czy nie. Jako samodzielne dzieło film oczywiście broni się bez większego problemu, jednak ten pojawia się rozpatrując „Cold Fish” jako kolejną odsłonę zmagań Siona Sono z ciemną stroną ludzkiej duszy. Wtedy film wypada niestety nieco… banalnie.

„Cold Fish” to historia Shamoto, skromnego i wyciszonego właściciela sklepu specjalizującego się w sprzedaży egzotycznych rybek akwariowych. Los stawia naprzeciw niego charyzmatycznego Muratę, który z kolei zarządza wielkim rybnym „marketem”. Murata zaczyna interesować się osobą Shamoto, ale bynajmniej jego celem nie jest przejęcie interesu, powiedzmy sobie szczerze, żadnego konkurenta. Bardziej zajmuje go córka Shamoto, którą przyjmuje do swojego sklepu na praktyki, oraz żona, którą ostatecznie zajmuje się w o wiele bardziej „dogłębny” sposób. Do kompletu należy jeszcze dorzucić niezrównoważona Yukio, żonę Muraty, oraz fakt iż w wolnych chwilach zajmują się oni mordowaniem ludzi w wyjątkowo zwyrodniały sposób. Shamoto siłą wciągnięty w ten chory świat, musi podporządkować się panującym w nim regułom. Jak długo wytrzyma?

Film oparto rzekomo na faktach, aczkolwiek mam wrażenie, że Sono raczej dał pofolgować swojej wyobraźni z oryginalnej historii zostawiając niewiele. Ogląda się „Cold Fisha” doskonale, mimo ponadprzeciętnej długości trudno mówić tu o dłużyznach. Cóż zatem mi nie gra? Ano mam wrażenie, że Sion pomału zaczyna niestety zjadać swój własny ogon, mówiąc o zwyrodnieniach i perwersjach kryjących się w ciele i umyśle i powoli wychodzących na zewnątrz, w sposób wtórny do choćby „Strange Circus” czy dylogii „Suicide Circle” i „Noriko’s Dinner Table”. Aczkolwiek tutaj jest to przedstawione w bardziej przyziemnym i trywialnym kontekście niż w tamtych filmach. Tam czuło się pewną teatralność, historia z „Cold Fish”… no nie powiem, że mogłaby wydarzyć się tu i teraz, ale mimo wszystko więcej w niej naturalności i mimo wszystko banalności. Co generalnie jest dobre, bo kopie z tym większą mocą. Poza tym jednak niewiele tu nowych lub odkrywczych wniosków – każdy znający wspomniane dzieła poczuje się tutaj jak u siebie w domu, bo Sion wciąż opowiada o tym samym frontu specjalnie nie zmieniając. Formalnie czy technicznie również mamy tu „sionsonowy” standard – sporo seksu (po raz kolejny powtarza się motyw gdzie dwoje osób kopuluje każąc trzeciej się przyglądać), sporo gore, makabry i groteski podlanej jednakowoż swego rodzaju poezją.

Dlatego też ostatecznie jestem tu w małym rozkroku, podobało mi się, ale spodziewałbym się czegoś więcej, albo raczej czegoś… inaczej. Mimo to, polecam.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=tm-rrXaK0Qg

A Slit-Mouthed Woman
Japonia, 2007
Reżyseria: Koji Shiraishi

Koji Shiraishi zachwycił mnie swego czasu kapitalnym horrorem „Noroi„. Jego kolejną produkcją jest „A Slit-Mouthed Woman” opowiadającą o – a to ci zaskoczenie – kobiecie z rozciętymi ustami. To popularna w Japonii legenda miejska z którą Shiraishi poradził sobie niestety dosyć przeciętnie.

Shiraishi właściwie od razu rzuca widza na głęboką wodę, nie bawi się we wstępy, zawiązania akcji, przedstawienie bohaterów. Mamy małe miasteczko, szkołę, kilku dziecięcych bohaterów, paru nauczycieli, rodziców i… tajemniczą kobietę grasującą z wielkimi nożycami i porywającą dzieci w sobie tylko wiadomym celu. Nietrudno się domyślić, że kobieta niekoniecznie musi być związana wyłącznie z tym światem o czym również sami bohaterowie od początku doskonale zdają sobie sprawę. Fabuła zatem prosta, niespecjalnie trzymająca w napięciu i szczerze mówiąc mało wciągająca, choć możliwość poznania kolejnej „bliskiej” w jakiś sposób Japończykom legendy zawsze jest przeze mnie mile widziana. Realizacyjnie również „A Slit-Mouthed Woman” nie wybija się ponad przeciętność – cyfrowy zdaje się sposób kręcenia nie wyszedł filmowi na dobre zbliżając go mocno do produkcji telewizyjnych. Tak ogólnie to zarówno fabularnie, jak i realizacyjnie film przypominał mi rozciągnięty do pełnego metrażu segment z popularnych w Japonii produkcji nowelowych typu „Tales Of Terror From Tokyo” czy „Dark Tales Of Japan”, które, choć przyjemne w oglądaniu nigdy – nawet jak na kilkunastominutowe historie – nie grzeszyły specjalnym wyrafinowaniem, grozę raczej sygnalizując niż faktycznie przerażając. Wyróżnia się za to postać tytułowa, która praktycznie pozbawiona jest nadnaturalnej aury – ot kobieta w starym płaszczu i masce popularnej w Japonii kilka lat temu podczas groźby epidemii SARS. Świetne są momenty kiedy kobieta pojawia się zupełnie ni stąd ni zowąd, w środku dnia gdzieś pomiędzy blokami, nagle, znikąd, bez mozolnego budowania napięcia. Film dobrze wypada też aktorsko, zwłaszcza dzieciaki grają bardzo naturalnie. Nie mogę też nie wspomnieć o tym, że Shiraishi nie próbuje tylko straszyć (co jak wspominałem wcześniej udaje mu się średnio), ale i poruszyć nieco głębsze tematy, tym razem chodzi o przemoc w rodzinie, zwłaszcza tą, której ofiarami są najmłodsi.

Całościowo jednak „A Slit-Mouthed Woman” nie do końca przekonuje. Mając tak „wdzięczny” materiał wyjściowy można było pokusić się o stworzenie czegoś więcej niż nie odbiegającego od normy azjatyckiego średniaka. A być może mając w pamięci „Noroi” postawiłem Shiraishiemu poprzeczkę zbyt wysoko. Rzucić okiem można, acz rewelacji spodziewać się nie należy.

httpvh://www.youtube.com/watch?v=EZFTs8ujxrE

Dodaj komentarz