Frightfest 2021

 

czyli co słonko widziało podczas tegorocznej edycji święta horroru na Wyspach.

Prisoners of Ghostland (reż Sion Sono)


Sion Sono i Nicolas Cage zgotowali kino, które na pewno nie jest nijakie. Jednak ten kalejdoskop gatunkowy (western, kino samurajskie i post-apokalipsa zawieszona gdzieś pomiędzy Szulkinem a Millerem) mimo tego że wygląda i brzmi ślicznie (zdjęcia i muzyka to najlepsze elementy tego przedsięwzięcia) to momentami jest dość nierówny czy wręcz chaotyczny, zbyt rozpięty tonalnie (balansując pomiędzy śmiertelną powagą a autoparodią) i ogólnie zszyty ze zbyt wielu pomysłów na raz. No ale dziwność to przecież cecha naczelna twórczości Sono. Mój problem polegał jednak na tym, iż ten filmowy patchwork średnio mnie porwał. Owszem wygląda super, ma kilka niezapomnianych scen i postaci (wątek samuraja byłby fajnym oddzielnym filmem) ale na mój gust to było zbyt awangardowe i ogólnie mało strawne. Sam Cage tez tam raczej niewiele ma do zagrania. To takie filmowe kuriozum, które na pewno znajdzie zagorzałych fanów jak i przeciwników dla których film będzie kolejną szmirą w katalogu filmowych dokonań Cage’a. I może ktoś tu się przyczepi i mi zarzuci że nie do końca kumam estetykę Sono a może po prostu ona nie do końca sprawdza się na amerykańskim gruncie? Co ciekawe, zanim reżyser dostał zawału serca, który skomplikował dalsze losy tejże produkcji, „Prisoners of Ghostland” był wyłącznie spaghetti westernem. Dopiero potem sugestia Cage’a by przenieść realizację z Nowego Meksyku do Japonii (co pozwoliłoby na ukończenie filmu) sprawiła, iż reżyser zaczął wrzucać co raz więcej swoich autorskich pomysłów (ot choćby wątek samurajski czy atomowy). Sam Cage pierwotnie grał postać mocno zainspirowaną Charlesem Bronsonem z „Pewnego Razu na Dzikim Zachodzie” i jakieś echa tego podejścia są nadal widoczne, choć bliżej mu do autoparodii standardowego action hero. Mój zdecydowanie najmniej ulubiony seans tegorocznej edycji.

Woodlands Dark and Days Bewitched (reż Kier-La Janisse)

Trzy godziny i 15 minut wypełnione po brzegi filmową analizą Folk Horroru, która nie tylko w sposób mocno szczegółowy przedstawia genezę i wyłuszcza naczelne motywy jakie pojawiają się w filmach tego typu, ale także zabiera nas w podróż dookoła świata by przedstawić listę tytułów z niemalże każdego kontynentu (choć niektóre przykłady uważam za mocno dyskusyjne). Największą wadą oglądania takiego gigadokumentu w kinie jest fakt, że nie można go zatrzymać i zanotować sobie tytułów poniektórych filmów z myślą o obejrzeniu później. Na szczęście na Letterboxd kilku życzliwych stworzyło pomocne listy. Ogrom wspomnianych produkcji naprawdę robi wrażenie a sam dokument może i jest długaśny ale absolutnie nie nudzi, tak więc autorka całego przedsięwzięcia, Kier-La Janisse wykonała mistrzowską robotę.

No Man of God (reż Amber Sealey)

Nową produkcję o Tedzie Bundy w wielkim skrócie ogląda się jak zaginiony odcinek „Mindhuntera”. To klasyczne studium charakterów, które równie dobrze sprawdziłoby się na deskach teatru czy właśnie w telewizji. Osią fabuły są wyłącznie rozmowy pomiędzy dwójką postaci: Bundym – czekającym w więzieniu na wyrok śmierci i Agentem FBI Billem Hagmaierem (nagrania z tych sesji posłużyły później za podstawę netfliksowego dokumentu „Confessions of a Killer”). Tylko tyle i aż tyle. Aktorstwo i scenariusz sprawiły, iż te dyskusje oglądałam z nieukrywaną fascynacją. I może nie odsłaniają one niczego nowego o Bundym ale są świetną ilustracją jego charakteru i sposobu myślenia, a także kolejnym spojrzeniem na banalność zła i udanym ćwiczeniem ukazującym siłę manipulacji (którą zręcznie wykorzystują obie strony). Wielkie brawa należą się przede wszystkim Lukowi Kirby, który fenomenalnie oddał manieryzmy, sposób mówienia czy gesty Bundy’ego i to właśnie dla jego kreacji najbardziej warto zobaczyć ten film. Realizacyjnie operator kamery stosuje ciekawie ujęcia i sporo zbliżeń by podkręcić klaustrofobię ale też i intymność tych spotkań jednak okazjonalne dziwaczne zabiegi jak choćby przerywniki będące serią poszarpanych ujęć (stworzonych z fragmentów reklam czy dzienników tamtego okresu) strasznie mnie irytowały ponieważ niepotrzebnie zaburzały dominującą oszczędność i surowość formy (nie podobał mi się też sposób nakręcenia kluczowej spowiedzi mordercy – opcja jednego statycznego ujęcia chyba miałaby większą siłę oddziaływania). Ogólnie czuć w tym filmie pewien podskórny niepokój i choć nie jest on tak mistrzowsko wywidowany i poprowadzony jak w serialu Finchera, to co poniektórzy będą potrzebowali po seansie długiego prysznica by zmyć z siebie brudny wpływ Teodora.

The Sadness (reż Rob Jabbaz)

Wszystko co słyszeliście o tym filmie to prawda! Rob Jabbaz się nie patyczkuje bo zgotował widzom prawdziwy gorefest. Co więcej, poszedł w odlskulowe efekty praktyczne gdyż nie uświadczycie tu plastikowego CGI (a nawet jeśli jest to naprawdę sprytnie ukryte!). To nie jest film dla wrażliwców ani turystów na horrorowym podwórku, tylko oferta skrojona pod zagorzałych fanów kina grozy, którzy grzebali w niejednej ekstremalnej dziurze. Widać, iż Jabbaz ostrzył swoje filmowe zęby na Fulcim, Romero i Noe bo ich wpływ (a nawet niektóre ujęcia czy konkretne sceny) są mocno tymi nazwiskami inspirowane. To rzecz nieprzyjemna, szokująca i momentami obrzydliwa (na to właśnie liczyłam!) tak więc każdy kto uwielbia lekko .niezdrowe i kontrowersyjne klimaty wyjdzie z tego seansu usatysfakcjonowany. Do tego jest nihilistyczne do szpiku kości i jakże na czasie (w końcu opowiada o pandemii). I pewnie wielu początkowych twórców utonęłoby pod ciężarem wyłącznej eksploatacji to Jabbaz w tym oceanie deprawacji pływa znakomicie. Potrafi zaciekawić historią, umiejętnie dawkuje emocje i napięcie, nie męcząc widza jedynie podkręconą przemocą. Plus w warstwie wizualnej pomimo pierwszych kroków na filmowym podwórku wyraźnie zaznacza, iż ma bardzo dobre oko do fajnych ujęć. Na deser jest jeszcze śliczna Regina w roli Kat. Dla takich filmów warto chodzić na festiwale bo gwarantują inne przeżycia niż seans w zaciszu domowej kanapy. Horror ekstrema prima sort! I bardzo jestem ciekawa jak potoczy się kariera Jabbaza bo facet ma niezły potencjał. tak, jestem już fanem i trzymam za niego kciuki.