Nigeryjska kinematografia (określana mianem Nollywoodu) to obok indyjskiego najbardziej płodny przemysł filmowy świata. I choć swój zasięg terytorialny ogranicza jedynie do anglojęzycznych krajów afrykańskich, a większość produkcji to domowej roboty, mikrobudżetowe (kilkanaście tys. dolarów) gnioty, to wszystko wskazuje na to, że rewolucja technologiczna nie ominęła także tego egzotycznego rynku. Tak jak w przypadku Chin, czy wspomnianych Indii, także tutaj podejmowane są pierwsze, nieśmiałe próby tworzenia wypełnionych efektami specjalnymi widowisk SF – takich jak chociażby „Kajola”. W przeciwieństwie do południowoafrykańskiego „Pumzi” brak tu jednak ambitnej fabuły, a całość opiera się raczej na akcji.