Von Trier zaliczył właśnie wizytę w gatunku nazywanym „kinem grozy”. Choć w tym wypadku nie jest to chyba szczególnie precyzyjne określenie, lepiej pasowałby „niepokój”. Podskórny niepokój. Podskórny, metafizyczny niepokój.
Kraj: Dania, Niemcy, Francja, Szwecja, Włochy, Polska
Rok Produkcji: 2009
Reżyseria: Lars von Trier
Scenariusz: Lars von Trier, Anders Thomas Jensen
Obsada:
Willem Dafoe
Charlotte Gainsbourg
Von Trier zaliczył właśnie wizytę w gatunku nazywanym “kinem grozy”. Choć w tym wypadku nie jest to chyba szczególnie precyzyjne określenie, lepiej pasowałby “niepokój”. Podskórny niepokój. Podskórny, metafizyczny niepokój.
Pytanie: czy owoc tej wizyty jest jadalny?
Odpowiedź: tak, choć pewnie nie każdemu zasmakuje. Jak to z filmami tego Duńczyka najczęściej bywa.
Jest jeden powód, dla którego bezdyskusyjnie należy ten film zobaczyć, a jest nim strona wizualna. To nie jest już Dogma95. Brak tu surowych, ziarnistych zdjęć i niechlujnego montażu. Tym razem von Trier stanął po drugiej stronie barykady: widzowi zaserwował idealne operowanie ostrością, wyselekcjonowaną kolorystykę i chłodne, ale pełne piękna kadry. Szczególną uwagę zwraca prolog, składający się z serii perfekcyjnych, czarno-białych ujęć w zwolnionym tempie. Bardzo dobrze wkomponowano w całość masę zdjęć trickowych, znakomicie podkreślając w ten sposób metafizyczny charakter tej historii.
Pamiętać jednak trzeba, że taki dobór środków nie jest u von Triera przypadkowy. Reżyser znajduje perwersyjną uciechę w atakowaniu widza co rusz hiperrealistycznymi, drastycznymi ujęciami. Czy miała to być swoista wiwisekcja cierpienia, czy może próba wykreowania turpistycznych wizji? To chyba zależy od indywidualnego podejścia. Faktem jest jednak, że pomaga to podkreślić główne clou filmu, którym moim zdaniem jest chaos/rozpad/entropia.
Von Trier wyprowadził tu masę skojarzeń, począwszy od psychologicznego rozpadu na skutek uczucia żalu, poprzez patriarchalny, wykrzywiony obraz kobiety (jako stworzenia szalonego, nieprzewidywalnego) po motyw natury, równie nieprzewidywalnej i na dodatek wrogiej. Cechą wspólną tych wszystkich plag, z którymi musi walczyć On (w tej roli świetny Dafoe) jest właśnie entropia – wszechwładna siła która chce pozbawić Go wszystkiego co mu drogie. A skoro jest to siła wszechwładna, to wygrać z nią nie sposób.
W ogólnym ujęciu przypomina „Antychryst” fińską, znakomitą „Saunę”. Tematem, miejscem akcji i wywoływanymi wrażeniami. Nie jest to katharsis, brak tutaj happy-endu. Zostaje tylko brutalne zderzenie z jedyną prawdą ostateczną.
Wszystko ulega rozpadowi.