Podsumowanie 2009 – Melagnea

W minionym roku wiele premier mnie ominęło więc moje podsumowanie będzie raczej skromne. Mam sporo do nadrobienia z listy głośnych filmów 2009 roku (choćby Oldlot, Antychryst czy Zapaśnik). Z tego co zdążyłam obejrzeć jedynie kilka obrazów wryło mi się na dłużej w moją i tak już nieco zużytą pamięć.

Uczta dla oczu, uczta dla uszu

„Walc z Baszirem” – bo jeszcze nigdy koszmar wojennych przeżyć nie był w tak oryginalny sposób ukazany na ekranie. A na dodatek niesamowitą animację zilustrowano hipnotycznie smutną acz piękną muzyką autorstwa Maxa Richtera. Innymi słowy, fuzja idealna dźwięku i obrazu!

„Hunger” – czyli jak wstrząsnąć widzem ale w sposób artystycznie wysmakowany! Recenzja resztę Ci drogi czytelniku dopowie (czy raczej dopisze).

„Bronson” bo…to była żelazna pozycja na mojej liście do obejrzenia ad 2009. Film zaliczony i napisać muszę iż fabularnie jakieś to tam specjalnie porywające nie jest (wot porypany film o porypanym panu). Jednak sposób w jaki „Bronson” został zrealizowany i czym dźwiękowo zilustrowany po prostu wymiata. No i Hardy Tomuś nie rozczarował bo się chłopak naprawdę postarał, nie tylko fizycznie ale i aktorsko of course (ale i tak go kocham najbardziej za Przystojnego Boba z „RocknRolli”).

Clint Eastwood razy dwa czyli „Gran Torino” i „Oszukana”

Clint w świetnej formie. W pierwszym filmie żegna się z wizerunkiem ekranowego twardziela jaki od zawsze towarzyszył jego filmowej karierze serwując widzom nie tylko niezapomnianego bohatera ( z Waltem lepiej nie zadzierać!) ale także niezwykle wzruszającą i mądrą historie. Natomiast w drugim cofa się do lat 30tych ubiegłego wieku aby opowiedzieć autentyczną historię Christine Collins i zaginięcia jej synka. Przyznam się szczerze że ten watek średnio mnie interesował i „Oszukaną” zaczęłam oglądać raczej z powodu swojego uwielbienia dla lat 30 i 40tych (charakterystyczna stylistyka Eastwooda – filmowanie postaci i scen w półmroku lub cieniu, świetnie się nadaje do ilustrowania tego okresu). Polecam ten film bez czytania recenzji i szczegółowych opisów bo mniej więcej w połowie pojawia się interesujący wątek, który sprawia że to nie jest tylko łzawy dramat o poszukiwaniu zaginionego dziecka (a którego ja kompletnie się nie spodziewałam!). I właśnie za tą filmową niespodziankę tak bardzo cenię sobie „Oszukaną”.

Quentina Tarantino bękarcie zabawy z kinem

Na „Bękarty Wojny” Tarantino czekałam z niecierpliwością i wiele sobie po tym obrazie obiecywałam. Mistrz kulturowego przetwórstwa mnie nie rozczarował czego najlepszym dowodem jest fakt iż film widziałam już trzy razy za każdym razem świetnie się przy tym bawiąc. I pewnie jeszcze nie raz powrócę do kultowych już scen i bohaterów „Bękartów”, wypijając przy tym nie jedną szklankę mleka.

Gatunkowe niespodzianki

Miło iż w 2009 roku było głośno o science fiction. Tak wychwalany „Dystrykt 9” jakoś mnie zbytnio nie zachwycił co nie oznacza że mi się nie podobał. Na pewno podobała mi się forma pseudo dokumentu i pierwsza połowa filmu (potem niestety zrobiła się z tego zwykła nawalanka upstrzona masą efektów więc kompletnie nie rozumiem tych komplementów że film jest rewolucyjny czy coś tam). Podobał mi się także bohater, bo nareszcie był bardzo ludzki (czyli dość egoistyczny i tchórzliwy). No i mały krewetek mnie kompletnie rozczulił.o.

W kinie niezależnym bezsprzecznie wydarzeniem był „Moon” Duncana Jonesa. Nareszcie ktoś odważył się udowodnić iż opowiadana historia i portret psychologiczny postaci są tak samo ważne w kinie SF jak efekty (a nawet bardziej!) . Szkoda że w kinie mainstreamowym jakoś nikt nie ma na to odwagi. Przez co nadal częściej oglądamy jakieś SyFy a nie porządne eSeFy.

W krainie horroru niestety nie wiele ciekawego się wydarzyło dlatego mam nadzieje że rok 2010 obdaruje mnie wreszcie jakimś strasznym filmem grozy przez duże S. Z tych „niby strasznych” podobał mi się „The Burrowers” ponieważ horror ubrany w łaszki westernu to rzecz niezwykle rzadka przez co bardziej atrakcyjna no i „Pozwól mi wejść” bo miło było obejrzeć coś świeżego w eksploatowanym do granic możliwości temacie bladolicych krwiopijców. Za to horrory nie na serio w zeszłym roku się popisały. „Trick’r’Treat” czyli list miłosny Michaela Dougherty’ego do święta Halloween to film który bawi się konwencją i bezczelnie drwi z utartych horrorowych klisz przez co oglądanie go sprawia straszną frajdę. Frajdą było także obcowanie z „I Sell The Dead” – niskobudżetówką nie pozbawioną sporej dawki czarnego humoru i uroku starych angielskich filmów grozy.

Z kolei na kryminalnym podwórku w roku 2009 zmiażdżyła mnie mroczna i ponura jak niebo nad Yorkshire brytyjska trylogia „Red Riding”. Ta wciągająca wielowątkowa historia pochwalić się może świetnym aktorstwem (przede wszystkim Paddy’ego Considine i Davida Morrisey) i ciekawym kulturowo-społecznym portretem epoki, czerpiąc przy tym garściami z tradycji kina noir. Jeśli podobał wam się „Zodiak” i „Memories of Murder” to koniecznie obejrzyjcie „Red Riding Trilogy”. Drugim niezapomnianym seansem (tym razem z pogranicza kryminału i thrillera) był bez wątpienia szwedzki „Millenium:Mężczyźni którzy nienawidzą kobiet”. Ciężka jak cegła książka Stiega Larssona odrzuciła mnie swoją objętością ale za to filmowa adaptacja wciągnęła bez reszty. No i ta Lisbeth!

Amerykanie z kolei zafundowali mi „Stan Gry” (ale oszukiwali po Brytyjczycy byli pierwsi). Sprawnie zrealizowany thriller w którym jedyny minus to drewniane aktorstwo Bena Afflecka ( ale i tak przyćmione przez tuszę Russela Crowe’a).

Rozczarowania totalne

Gatunkowo to chyba w zeszłym roku komiks zbytnio się nie popisał- a w szczególności dzieje biednego Rosomaka w „X-Men Geneza:Wolverine”. Tak koszmarnej adaptacji nie widziałam od lat, dopiero po lobotomii mózgu to tworzywo filmopodobne przypadłoby mi do gustu . Ech tylko Wolverine’a żal i liczę iż w sequelu lepiej go potraktują. Kolejnym „dziełem wybitnym” na polu komiksowo-filmowym był „The Spirit” czyli przykład filmu którego oglądanie należy zakończyć na zwiastunie. Nawet fajne babki w obsadzie go nie uratowały. Panie Miller, pan to niech lepiej przy tych komiksach zostanie a nie bierze się za reżyserowanie!

Co prawda tytuł tego akapitu to „rozczarowania” ale że jestem przy omawianiu filmów na podstawie historii obrazkowych to muszę wspomnieć o „Strażnikach”. Wielu psioczyło ale ja dostałam to na co czekałam, czyli solidną i wierną adaptacje (z najlepsza czołówką zeszłego roku!).

Rozczarowania pozytywne

Amerykanie kręcą głupie komedie i „The Hangover” tego nie zmienił bo głupią komedią jest. Ale oglądało się go fajnie, szczególnie w trakcie świątecznego obżarstwa kiedy mózg nie da rady pracować bo cała energia została zużyta na strawienie wigilijnych potraw.

„Terminator: Salvation” od początku (ten reżyser..ble) nastrajał mnie sceptycznie i do filmu podchodziłam dość nieufnie. Owszem daleko mu do Terminatorów Camerona ale oglądało mi się to całkiem przyjemnie, co prawda bez zachwytów ale też i bez zbytnich narzekań. Tylko nie rozumiem tego fenomenu Woringhtona. Dlaczego go się obecnie obsadza w każdym większym hicie? Toż to (całkiem przystojne, nie powiem) chłopięcie jest kompletnie nijakie i bezpłciowe ekranowo . Więcej życia było w sprzączce od paska Johna Connora niż na gębie tego Australijczyka (co „Avatar” jedynie potwierdził).

Dodaj komentarz