To był dobry rok. Choć rekordowy pod względem wysokobudżetowych gniotów, to przyniósł też początki odwilży w polskim kinie i kilka naprawdę dobrych filmów s-f.
Jako, że rok miesięcy ma dwanaście, następujących po sobie, to skorzystam z tego jakże fortunnego zbiegu okoliczności i podsumuję go chronologicznie:
Styczeń
- Rok rozpoczął się „Dniem w którym zatrzymała się Ziemia„. A mi o mało nie zatrzymało się serce, bo tak niepotrzebnego i dennego rimejku nie było od dawien dawna.
- Na szczęście „Spotkanie” Thomasa McCarthy’ego (genialny „Dróżnik”) podniosło mnie na duchu. Co prawda nie jest to dzieło na miarę debiutu, ale facet dobrze się zapowiada – co potwierdzi pewnie telewizyjna „Gra o tron„.
Luty
- „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” – cóż za wizualia, genialne efekty specjalne, jakie piękne zdjęcia! Szkoda tylko, że film wyparowuje z głowy już po kilku dniach…
- „Oszukana” zapowiadała się na kolejny dramat jakich wiele: łot, historia matki i zagubionego dziecka. Ale jak to się ogląda! Clint znów dał radę.
Marzec
- „Watchmen” to chyba najbardziej nierówny film dekady. Nie brak tu scen ocierających się o geniusz, ale sporo też takich, po obejrzeniu których ręka zaczyna odruchowo szukać pilota. Tylko, że w kinie pilota brak.
- W przypadku „Zapowiedzi” diagnoza jest prosta: Proyas kręcił ten film na niezłym haju, bo absolutnie nic nie trzyma się tam kupy.
- Trzeźwy musiał być natomiast Tom Tykwer, bo jego „The International” to znakomity, nieco staroszkolny sensacyjniak. Pycha.
Kwiecień
- „Wolverine” to kolejny, po „Zapowiedzi”, kandydat do gniota roku. Jedyny pozytywny aspekt tego filmu, to stosunkowo krótki czas projekcji.
- Miłym rozczarowaniem okazał się „Push„.
Maj
- „Star Trek” to bezbolesne, nowoczesne kino s-f. Mówiąc 'nowoczesne’ mam na myśli 'nie polecam, ale obejrzeć można”.
- „Wojna Polsko-Ruska” – czyli jeden ze skowronków wiosennej odnowy w kinie polskim. Treść do mnie nie trafiła, ale forma owszem.
- „Monsters Vs Aliens” to chyba pierwsza produkcja DreamWorks, która jakościowo zbliżyła się do dzieł Pixara. Tak trzymać!
- „Antychryst” – kontrowersyjny, ale może się podobać.
Czerwiec
- „Terminator: Ocalenie” to perfekcyjnie spartolone podejście do tematu. Miała być postapokalipsa na wielką skalę, skończyło się na zabawach w piaskownicy.
- „Transfomers: Zemsta Upadłych” nie mogła być gorsza niż swój poprzednik. I nie była – co wcale nie znaczy, że to dobry film. To tragedia.
- Żeby sprawiedliwości stało się zadość, oba powyższe tytuły przyćmił pod każdym względem francuski „Home” – film, który można obejrzeć w sieci, za darmo. Do czego serdecznie zachęcam!
Lipiec
- „Wrogowie Publiczni” nieco mnie rozczarowali…
- „Adrenalina 2” wręcz przeciwnie! Głównie za to, za co jest nienawidzona – czyli jazdę bez trzymanki i eksplozję nieokiełznanej, popieprzonej energii.
Sierpień
- „G.I.Joe” byłby największą katastrofą, jaka spotkała kino w tym roku…
Wrzesień
- …gdyby nie „Surogaci„!…
- …i „Oszukać Przeznaczenie 4„! (co jest niespodzianką, bo trzy poprzednie części były naprawdę fajnym kinem rozrywkowym).
- Dzięki Bogu, we wrześniu pojawiły się też „Bękarty Wojny” – kolejny dowód na to, że Quentin może robić co chce. Bo robi to dobrze.
Październik
- „Dystrykt 9” nie zachwycił mnie tak jak przeważającą część widowni, ale oddajmy cesarzowi co cesarskie. To porządne kino akcji w otoczce s-f, nakręcone z ikrą. Ciekawe co wyrośnie z Blomkampa.
- „Gamer” też jest kinem akcji w otoczce s-f, ale stoi po drugiej stronie barykady. Razem z „Transformersami” i „Surogatami”.
- „Odlot” – Pixar w najlepszym wydaniu.
Listopad
- „2012” zapowiadał się na głupie, sycące oczka patrzydełko. Owszem, było głupie. Do potęgi.
- „Millenium” to chyba największa niespodzianka tego roku. Świetne, sprawnie opowiedziane kino z pogranicza kryminału i dreszczowca.
- „Moon” to dzieło kompletne – pozycja obowiązkowa dla każdego fana s-f.
Grudzień
- „Zombieland” – dobrze zobaczyć znów _zabawną_ komedię z zombie w tle.
- „Avatar” to z kolei kinowa pozycja obowiązkowa – bo tylko tam doświadczyć można pełni wrażeń, jakie ten film oferuje.
Największe najnaje:
- Najgenialniejszy najnaj: „Moon”
- Najdurniejszy najnaj: „Surogaci”
- Najzabawniejszy najnaj: „Zombieland”
- Najniezabawniejszy najnaj: „Antychryst”
- Najbardziej gapowaty najnaj: polscy dystrybutorzy. Sprowadzili co prawda „Franklyna” (na dvd), ale podejrzewam, że na „Pandorum” czy „Sleep Dealer” poczekamy jeszcze trochę… Tak czy owak, polecam wszystkie powyższe.