Archiwa tagu: 2009

Great (?) Expectations by Melagnea

ImageShack

Gdybym musiała tak 'z biegu’ i bez zastanowienia podać tytuł filmu najbardziej przeze mnie wyczekiwanego, to bez wątpienia byliby to „Strażnicy” Zacka Snydera. Ekranizacja komiksu uznanego za 'biblię’ historii obrazkowych to nie lada wyzwanie, podobne do tego z jakim musiał się zmierzyć Peter Jackson gdy brał się za Tolkiena. Czy Snyderowi się udało? Cóż, sadząc po tych wszystkich zwiastunach, klipach i relacjach z planu zalewających od jakiegoś czasu Internet, pewna jestem, iż dzieło Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa trafiło we właściwe ręce. Czyli w ręce fana, a nie przypadkowego reżysera wynajętego przez studio. A to już na początek duży plus.

ImageShackSą reżyserzy i aktorzy na których nowe filmy zawsze chętnie czekam i zawsze chętnie oglądam. Guy Ritchie i Robert Downey Jr. na przykład. Miło więc wiedzieć że majstrują coś razem i jeszcze tak nietypowego jak nowe spojrzenie na „Sherlocka Holmesa”. Ufam, iż Guy Ritchie po rozwodzie z Madonną wrócił do formy, bo o aktorski popis pana Iron Mana raczej mogę być spokojna. A skoro już jesteśmy na Wyspach, to z niecierpliwością wyszukuję co raz to nowszych niusów (i niebawem na Opium pojawi się jakiś szerszy wpis na ten temat) w sprawie pewnego małego brytyjskiego filmu pt: „44 Inch Chest”, który ma ujrzeć światło dzienne 'gdzieś w 2009′. Nie dość że za popełnienie scenariusza odpowiedzialni są twórcy „Sexy Beast”, to jeszcze część ekipy  jest zaangażowana w ową nową produkcję. A dokładniej, Ray Winstone i Ian McShane – sama ta dwójka to już aktorskie creme de la creme, a co będzie gdy się do nich doda Toma Wilkinsona, Johna Hurta i Stephena Dillane’a? Zapowiada się kolejny świetny film gangsterski made in Britain. A na deser jeszcze Massive Attack przygrywający na soundtracku… po prostu cud, miód i orzeszki.

ImageShackKolejny reżyser który zawsze może liczyć na uwagę z mojej strony to oczywiście Quentin Tarantino. „Inglorious Basterds” to wydarzenie samo w sobie, więc mam nadzieję, że taki filmożerca jak Tarantino po raz kolejny zaskoczy nietypowym potraktowaniem wybranego gatunku filmowego, tym razem kina wojennego. Ale na szczęście nie kina spod znaku „Szeregowca Ryan’a” tylko „Parszywej Dwunastki” – takiego lżejszego, bardziej awanturniczego spojrzenia na ten gatunek bardzo  mi ostatnio  brakowało. Kolejna żelazna pozycja, bądź raczej osoba, na mojej liście to Viggo Mortensen, na dodatek w ekranizacji powieści Cormaca McCarthiego („To nie jest kraj dla starych ludzi”). Postapokaliptyczna „The Road” miała trafić do kin już pod koniec zeszłego roku, ale jakiś baran przesunął premierę na jak na razie nie znaną datę roku 2009. Choć w sumie to nawet dobrze… bo będę miała czas aby zapoznać się z literackim pierwowzorem. Skoro już jestem przy filmowych adaptacjach dzieł znanych pisarzy, to Martin Scorsese planuje na ten rok pokaz „Shutter Island” na podstawie prozy Dennisa Lehane’a. Pana Scorsese nie trzeba przedstawiać, a jeśli nazwisko Lehane nic nikomu nie mówi, to proszę sobie przypomnieć takie filmy jak „Rzeka Tajemnic” czy „Gdzie jesteś Amando?” – zapowiada się kawałek dobrego i solidnego kina, więc przełknę nawet Leonarda DiCaprio w obsadzie.

ImageShackNo to  teraz może coś z innej beczki? Horrorowej tudzież thrillerowej? Wampiry są na fali, a ja mam nadzieje że „The Wolf-Man” spowoduje, iż wilkołaki doczekają się paru fajnych filmów. Obsadę ma solidną (Del Toro, Hopkins, Weaving), historię intrygującą, a gotycko-wiktoriański klimat zdaje się być odpowiednio zaserwowany. Czyli to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Oby Joe Johnston się spisał, bo chciałabym ujrzeć więcej futrzaków na kinowym ekranie. Co prawda aż tak bardzo nie przepadam za horrorami, ale za to  przepadam bardzo za horrorowymi komediami, to też bardzo mnie intryguje „Jennifer’s Body”. Historia o opętanej przez demona cheerleaderce, która wykańcza kolegów z klasy, być może nie byłaby warta mojej uwagi gdyby nie fakt, iż wyszła z pod ręki Dablo Cody. Czyli pani co to prowadzi fajny blog i dostała Oskara za scenariusz do „Juno”. A pamiętacie takiego pana, który nazywa się Richard Kelly? Zrobił kiedyś jeden niezależny i już dziś kultowy film pod tytułem „Donnie Darko” a następnie dostał kupę kasy na kolejny obraz i dal ciała z „Southland Tales”. Dowiódł tym mojej teorii, iż większość reżyserów, których małe i niekomercyjnie debiuty reżyserskie zyskały rozgłos i uznanie, przy kolejnej produkcji (już takiej za duże pieniądze i profesjonalnej) – głupieje (patrz: Neil Marshall i jego „Doomsday”). Kelly być może  zrehabilituje się za poprzednią porażkę swoim najnowszym obrazem „The Box”. Podstawy są: film oparto o opowiadanie Richarda Masthesona (a później jeden z odcinków kultowej „Strefy Mroku”) o młodym małżeństwie które pewnego dnia otrzymuje tajemnicze pudełko z dziwnym przyciskiem w środku. Po przyciśnięciu guzika mają otrzymać milion dolarów. Ale nie ma nic za darmo – gdy to nastąpi umrze jedna osoba.

ImageShackNo i na koniec zostawiłam swoje oczekiwana związane z filmami kostiumowymi. Dwie produkcje z pogranicza dramatu, przygody i historii szczególnie mnie zainteresowały. Pierwsza to „Agora” z Rachel Weisz wcielającą się w myślicielkę i astrologa żyjącą w starożytnej Aleksandrii. A druga to „Valhalla Rising” bo nie dość, że o wikingach, to jeszcze z Madsem Mikkelsenem. A za kamerą – Nicolas Vinding Refn znany do tej pory z twardego kina współczesnego, więc tym bardziej ciekawa jestem jego spojrzenia na do tej pory obcy mu gatunek.

Czy te filmy spełnią moje oczekiwania? Cóż, czas pokaże. Być może kilka okaże się stratą czasu a kilka faktycznie będzie wartych wydanych na nie pieniędzy. Ogólnie jestem dobrej myśli i liczę po cichu, że w tym roku zaskoczy mnie jeszcze nie jeden film, niekoniecznie ten z listy 'wyczekiwanych’ – jakiś niepozorny, kompletnie niezauważony przez mainstreamową publiczność, na który natknę się przypadkiem, lub taki który w pierwszym odruchu kompletnie zignoruję i docenię dopiero gdy przyjdzie na to właściwa pora.

Great (?) Expectations by Stark

Great (?) Expectations by D’mooN

Great (?) Expectations by Stark

Tak się ostatnio zastanawiałem, na co ja właściwie czekam tak faktycznie niecierpliwie w tym roku jeśli chodzi o kino. I doszedłem do zatrważającego wniosku, że… generalnie na nic. Że tak naprawdę – jak stwierdził onegdaj kolega D’mooN – w dobie nieustającego przepływu informacji, o każdym interesującym mnie filmie wiem już praktycznie wszystko zanim się on pojawi na ekranach kin. A jego obejrzenie pozostaje tylko formalnością. Tak, wiem, my jako OPIUM również się do takiego stanu rzeczy w większy lub mniejszy sposób przyczyniamy, no ale mimo wszystko pod koniec pierwszej dekady XXI wieku jest to zwyczajnie niezbędne. W tym miejscu, wbrew wszelkim prawom fizyki, zawrę już konkluzję całego tego wywodu – najbardziej czekam na film, o którym w tej chwili nie wiem nic. Na film, na który natknę się przypadkiem przeglądając sklepowe półki z DVD, program telewizyjny czy…hmm… jakieś alternatywne źródło. No ale dobrze, nie jest przecież tak, że z żaden film o którym cały czas papla się tu i tam nie budzi we mnie żadnych emocji. Jest kilka pozycji których z mniejszym lub większym zainteresowaniem mimo wszystko wypatruję.

ImageShack

Na pierwszy plan na pewno wyłania się tu „The Road”. Nieźle się tu dobrali Hillcoat z McCarthym. Dwaj być może najwięksi nihiliści współczesnej popkultury. Fakt ów plus Viggo, który ostatnio ma nosa do intrygujących produkcji no i postapokaliptyczne klimaty, których nigdy za wiele sprawiają, że z jakimś tam zainteresowaniem śledzę kolejne doniesienia z planu. Nie mniej obiecuję sobie po „Public Enemies” Manna. Głównie dlatego, że główną rolę kobiecą gra tam Marion…mmm… Ok, żartuję. Choć w sumie… Wracając jednak do samego filmu, to daleki jestem od wycierania klęcznika podczas wypatrywania na horyzoncie kolejnych newsów, ani tym bardziej obwoływania dzieła Manna już teraz najlepszą produkcją roku. Jakiś dystans musi być zachowany, co nie? Niepokoi mnie fakt doboru odtwórców ról głównych. Depp i Bale to aktorzy zacni, zgoda. Ale ich gęby przez ostatnie parę lat dość mocno się opatrzyły (przynajmniej mnie) i chętniej bym widział mniej znanych, a nie mniej utalentowanych grajków w rolach Dillingera i Purvisa. Mam jednak nadzieję, że Mann ze swoją zdolnością do prowadzenia aktorów sprawi, że zapomnę, że to Kuba Wróbel i Pan Nietoperz właśnie grzeją do siebie z tommygunów na ekranie.

ImageShack

Co tam mamy dalej… o właśnie, „Giallo”. Jak się rodzinka Argento zabiera do roboty, to zawsze warto czekać. I chociaż ostatnie lata to raczej zjeżdżalnia w lunaparku, a na dzieła pokroju „Suspirii” (tak) czy „Deep Red” (tak, tak) nie ma co liczyć, to mimo wszystko kawałka porządnej zabarwionej suspensem rozrywki można się spodziewać. Z kolei na kolejną część sagi Romero o zombie (o której parę pieter niżej) czekam niejako „z urzędu”. Każda kolejna część sagi okazywała się gorsza od poprzedniej, i chociaż żadna nie była do tej pory ewidentnie zła czy nawet przeciętna, kiedyś w końcu noga musi się podwinąć. Tym bardziej, że temat „oswajania” zombie chociaż ciekawy, jak dla mnie wystarczy na jeden film. Nie brnąłbym w to dalej – żywe trupy mają być złe, okrutne, bezmyślne i w ogóle. A ludzie maja sobie z nimi NIE radzić. Kropka.
Nowy film Jodorowskiego to taki kinowy odpowiednik beckettowskiego Godota. Wcześniej miało być „Hijos del Topo” czy jakoś tak, teraz czekamy na „Kingshota” (z Asią!). Może w tym roku w końcu się uda. Choć z drugiej strony w 2004 też tak marzyłem…

ImageShack

„Inglorius Basterds” było przez długi czas na szczycie mojej listy „most wanted”, z każdym jednak następnym newsem mój entuzjazm malał. Miał być Madsen zamiast Pitta, co to ma znaczyć? Bardziej jednak obawiam się casusu „Planet Terror”, czyli swego rodzaju przedobrzenia. Ja rozumiem postmodernizm postmodernizmem, brak ograniczeń, jazda bez trzymanki, te sprawy… Ale mimo wszystko jakieś ramy, założenia trzeba sobie narzucić, bo inaczej wyjdzie właśnie taka niestrawna pulpa jak wspomniany film Rodrigueza. No ale generalnie moje obawy wynikają głównie z pobieżnego przejrzenia skryptu, który gdzieś tam sobie krążył po necie parę miesięcy temu, zatem może się okazać że będzie je można sobie koniec końców o kant tyłka roztrzaskać. Więc już się w kwestii Tarantino zamykam. Nie chciałbym żeby wyszło na moje.
Ciekawym co wyjdzie z „Walkirii”. Od prawdy historycznej mam książki i dokumenty, w przypadku filmu Singera wystarczy mi szczypta klimatu, odpowiednie tempo i kilka ładnych ujęć biegających w te i we wte nazistów. W kwestii filmów obracających się w podobnych klimatach większe jednak nadzieje wiążę z „Good” i „The Boy in the Striped Pyjamas”.

ImageShack

I to by było na tyle. A, jeszcze Clinty nowe – ale to już melodia nieodległej przyszłości. Co z tego wszystkiego wyjdzie – zobaczymy, część produkcji pewnie zawiedzie oczekiwania, część potwierdzi. A zachwyci pewno ten najskromniejszy, ten który wyskoczy jak diabeł z pudełka. Choćby i jutro.