Mam nadzieję, iż „Lawless” docenią nie tylko fani „Boardwalk Empire”. Powody są co najmniej trzy: reżyser, scenarzysta no i świetna obsada.
Archiwa tagu: John Hillcoat
Ścinki #7
Czyli cotygodniowy zbiór rzeczy mniej ważnych, ale również wartych wspomnienia.
5 klipów z „The Road” [aktualizacja]
Wczoraj ukazało się w sieci kilka klipów z tej nadchodzącej, postapokaliptycznej opowieści. Czas projekcji: niespełna 12 minut. Pojawiły się także dwa nowe plakaty.
„The Road” – pierwszy zwiastun!
Właśnie pojawił się długo oczekiwany zwiastun do nowego obrazu Johna Hillcoata – „The Road”.
Czytaj dalej „The Road” – pierwszy zwiastun!
Great (?) Expectations by D’mooN
Jeśli miałbym wskazać konkretne tytuły na które faktycznie czekam w 2009 roku, to okazałoby się, że można by je policzyć na palcach jednej ręki (pijanego drwala).
Moon
„Księżyc” zapowiada się na kawał soczystego, do cna staroszkolnego kina s-f. Już samo to wystarczy, by czekać na taki obrazek, bo filmy które można nazwać 'solidnym science-fiction’ to obecnie cholerna rzadkość. Tutaj na okrasę mamy jeszcze Sama Rockwella i przepiękne zdjęcia. Czego chcieć więcej?
Public Enemies
Czysta magia nazwisk. Mann. Depp. Bale.
Czysta magia czasu i miejsca. Bo co lepiej nadaje się na tło historii gangsterskiej, niż USA lat trzydziestych ubiegłego wieku? A wiadomo nie od dziś, że najlepsze historie napisało samo życie. Mann udowodnił, że w tworzeniu ekranowych duetów jest wyczynowcem, i tego też oczekuję od tego filmu: świetnego duetu.
Reszta cała, czyli na co nie czekam…
…ale czego ciekaw jestem niezmiernie.
Ciekaw jestem „The Road” Hillcoata. Surowe, postapokaliptyczne kino jest zawsze w cenie. Szczególnie, że „Blindness” rozczarowało mnie nieco, a apetyt na podobne klimaty pozostał.
Ciekaw jestem „Knowing” Proyasa. Po fatalnym „Ja, Robot” facet stracił w moich oczach naprawdę wiele (na Boga, to ten sam gość który odpowiada za „Kruka” i „Dark City”!). I tak naprawdę „Knowing” to jego ostatnia szansa na zrehabilitowanie się. Przynajmniej jeśli o mnie chodzi.
Ciekaw jestem „Ninja Assasin” Wachowskich. Bo to sprawdzona marka, i nawet jeśli film polegnie w warstwie, że się tak górnolotnie wyrażę, „intelektualnej”, to przynajmniej będzie czym patrzałki nacieszyć.
Ciekaw jestem „Avatara” Camerona. Chyba dlatego, że przechwałki o rewolucyjności tego filmu mogą się okazać nieprzesadzone.
Ciekaw jestem „Inglorious Basterds” Tarantino. Quentin chwycił za rogi nowy temat, a z poprzednich potyczek wyszedł z tarczą. Nie licząc tego, że jak dotąd odnotowuję w jego twórczości tendencję zwyżkową (z całej jego filmografii najczęściej wracam do „Kill Bill” i „Death Proof”). Będzie dobrze.
Jest oczywiście wiele pomniejszych tytułów które zwróciły moją uwagę, ale… nie potrafię sobie ich przypomnieć. Zatem, nie są specjalnie istotne.
Ponadto, tak jak napisał Stark, chcę zostać zaskoczonym. Potknąć się o jakiś obraz, przekoziołkować i wyrżnąć głową o krawężnik. Czego sobie i Państwu życzę;)
Great (?) Expectations by Stark
Tak się ostatnio zastanawiałem, na co ja właściwie czekam tak faktycznie niecierpliwie w tym roku jeśli chodzi o kino. I doszedłem do zatrważającego wniosku, że… generalnie na nic. Że tak naprawdę – jak stwierdził onegdaj kolega D’mooN – w dobie nieustającego przepływu informacji, o każdym interesującym mnie filmie wiem już praktycznie wszystko zanim się on pojawi na ekranach kin. A jego obejrzenie pozostaje tylko formalnością. Tak, wiem, my jako OPIUM również się do takiego stanu rzeczy w większy lub mniejszy sposób przyczyniamy, no ale mimo wszystko pod koniec pierwszej dekady XXI wieku jest to zwyczajnie niezbędne. W tym miejscu, wbrew wszelkim prawom fizyki, zawrę już konkluzję całego tego wywodu – najbardziej czekam na film, o którym w tej chwili nie wiem nic. Na film, na który natknę się przypadkiem przeglądając sklepowe półki z DVD, program telewizyjny czy…hmm… jakieś alternatywne źródło. No ale dobrze, nie jest przecież tak, że z żaden film o którym cały czas papla się tu i tam nie budzi we mnie żadnych emocji. Jest kilka pozycji których z mniejszym lub większym zainteresowaniem mimo wszystko wypatruję.
Na pierwszy plan na pewno wyłania się tu „The Road”. Nieźle się tu dobrali Hillcoat z McCarthym. Dwaj być może najwięksi nihiliści współczesnej popkultury. Fakt ów plus Viggo, który ostatnio ma nosa do intrygujących produkcji no i postapokaliptyczne klimaty, których nigdy za wiele sprawiają, że z jakimś tam zainteresowaniem śledzę kolejne doniesienia z planu. Nie mniej obiecuję sobie po „Public Enemies” Manna. Głównie dlatego, że główną rolę kobiecą gra tam Marion…mmm… Ok, żartuję. Choć w sumie… Wracając jednak do samego filmu, to daleki jestem od wycierania klęcznika podczas wypatrywania na horyzoncie kolejnych newsów, ani tym bardziej obwoływania dzieła Manna już teraz najlepszą produkcją roku. Jakiś dystans musi być zachowany, co nie? Niepokoi mnie fakt doboru odtwórców ról głównych. Depp i Bale to aktorzy zacni, zgoda. Ale ich gęby przez ostatnie parę lat dość mocno się opatrzyły (przynajmniej mnie) i chętniej bym widział mniej znanych, a nie mniej utalentowanych grajków w rolach Dillingera i Purvisa. Mam jednak nadzieję, że Mann ze swoją zdolnością do prowadzenia aktorów sprawi, że zapomnę, że to Kuba Wróbel i Pan Nietoperz właśnie grzeją do siebie z tommygunów na ekranie.
Co tam mamy dalej… o właśnie, „Giallo”. Jak się rodzinka Argento zabiera do roboty, to zawsze warto czekać. I chociaż ostatnie lata to raczej zjeżdżalnia w lunaparku, a na dzieła pokroju „Suspirii” (tak) czy „Deep Red” (tak, tak) nie ma co liczyć, to mimo wszystko kawałka porządnej zabarwionej suspensem rozrywki można się spodziewać. Z kolei na kolejną część sagi Romero o zombie (o której parę pieter niżej) czekam niejako „z urzędu”. Każda kolejna część sagi okazywała się gorsza od poprzedniej, i chociaż żadna nie była do tej pory ewidentnie zła czy nawet przeciętna, kiedyś w końcu noga musi się podwinąć. Tym bardziej, że temat „oswajania” zombie chociaż ciekawy, jak dla mnie wystarczy na jeden film. Nie brnąłbym w to dalej – żywe trupy mają być złe, okrutne, bezmyślne i w ogóle. A ludzie maja sobie z nimi NIE radzić. Kropka.
Nowy film Jodorowskiego to taki kinowy odpowiednik beckettowskiego Godota. Wcześniej miało być „Hijos del Topo” czy jakoś tak, teraz czekamy na „Kingshota” (z Asią!). Może w tym roku w końcu się uda. Choć z drugiej strony w 2004 też tak marzyłem…
„Inglorius Basterds” było przez długi czas na szczycie mojej listy „most wanted”, z każdym jednak następnym newsem mój entuzjazm malał. Miał być Madsen zamiast Pitta, co to ma znaczyć? Bardziej jednak obawiam się casusu „Planet Terror”, czyli swego rodzaju przedobrzenia. Ja rozumiem postmodernizm postmodernizmem, brak ograniczeń, jazda bez trzymanki, te sprawy… Ale mimo wszystko jakieś ramy, założenia trzeba sobie narzucić, bo inaczej wyjdzie właśnie taka niestrawna pulpa jak wspomniany film Rodrigueza. No ale generalnie moje obawy wynikają głównie z pobieżnego przejrzenia skryptu, który gdzieś tam sobie krążył po necie parę miesięcy temu, zatem może się okazać że będzie je można sobie koniec końców o kant tyłka roztrzaskać. Więc już się w kwestii Tarantino zamykam. Nie chciałbym żeby wyszło na moje.
Ciekawym co wyjdzie z „Walkirii”. Od prawdy historycznej mam książki i dokumenty, w przypadku filmu Singera wystarczy mi szczypta klimatu, odpowiednie tempo i kilka ładnych ujęć biegających w te i we wte nazistów. W kwestii filmów obracających się w podobnych klimatach większe jednak nadzieje wiążę z „Good” i „The Boy in the Striped Pyjamas”.
I to by było na tyle. A, jeszcze Clinty nowe – ale to już melodia nieodległej przyszłości. Co z tego wszystkiego wyjdzie – zobaczymy, część produkcji pewnie zawiedzie oczekiwania, część potwierdzi. A zachwyci pewno ten najskromniejszy, ten który wyskoczy jak diabeł z pudełka. Choćby i jutro.