Podsumowanie 2009 – Anirul

Filmowo rok 2009 okazał się całkiem, całkiem. Jego podsumowanie zacznę jednak przewrotnie od tytułów, które najbardziej mnie zawiodły, żeby mieć to z głowy i przejść do rzeczy przyjemniejszych. Oto trzy moje największe rozczarowania tego roku.


Pierwszym był „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona”, nudny jak flaki z olejem z jednej strony, a z drugiej będący nieudaną wariacją na temat „Forresta Gumpa” (ten sam scenarzysta).
Kolejny to „Terminator: Ocalenie”, który naobiecywał zwiastunem i plakatami, a okazał się fabularnym koszmarkiem bez klimatu.
Ostatni to „9” Shane’a Ackera, który opary był na jego fantastycznej krótkometrażówce, a producentem był sam Tim Burton. Spodziewałam się wiele, a dostałam wielkie nic, wydmuszkę z mniej niż pretekstowym scenariuszem i w zasadzie nieistniejącymi postaciami.
Powyższe „dzieła” rozczarowały mnie najbardziej, bo sporo sobie po nich obiecywałam. Natomiast do miana najgorszego filmu roku, ot tak, po prostu, zgłaszam „Transformers: Zemstę upadłych„, głównego przedstawiciela najbardziej okropnego kierunku, w jakim mogła pójść kinematografia.

Niech powyższe tytuły odejdą jednak czym prędzej w zapomnienie, gdyż ten rok zarówno się dla mnie rozpoczął, jak i zakończył, mocnym uderzeniem w trójwymiarze. Jednym z pierwszych tytułów, jakie z mijającego roku pozostaną mi w pamięci, jest „Koralina i tajemnicze drzwi” Henry’ego Selicka. Twórca znakomitego „Miasteczka Halloween” wziął na warsztat książkę jednego z moich ulubionych autorów, Neila Gaimana, i zamienił ją w pierwszą poklatkową animację w 3D. Efekt jest znakomity. „Koralina” urzeka klimatem i warstwą wizualną. I wcale nie jest dla małych dzieci.

Natomiast ostatnim filmem, jaki w tym roku obejrzałam na dużym ekranie, jest widowiskowy „Avatar” Jamesa Camerona. Choć fabularnie nie zachwyca i jest mocno przewidywalny, to przedstawiona w nim w oszałamiająca wizja świata, dzięki 3D i rewelacyjnej animacji, wciąga bardziej niż w jakimkolwiek innym filmie do tej pory.

Schodząc na ziemię, w pierwszym miesiącu tego roku miały u nas premierę dwa tytuły, które zrobiły na mnie największe wrażenie w kategorii dramatu. Oba wyróżniły się oryginalnym klimatem i aktorstwem na najwyższym poziomie.
Pierwszy z nich to kameralne „Spotkanie” Thomasa McCarthy’ego. Z niezwykłym, „smutnocholijnym”, a jednak optymistycznym urokiem i znakomitą rolą Richarda Jenkinsa. Drugi to „Droga do szczęścia” Sama Mendesa z najlepszą rolą Kate Winslet i świetną scenografią oraz kostiumami. Co najważniejsze, daje do myślenia i prowokuje dyskusje.

Jedną z największych niespodzianek tego roku były dla mnie „Bękarty Wojny” Quentina Tarantino. Kampania promocyjna ani mnie nie rozgrzewała, ani nie ziębiła, za to z kina wyszłam jednoznacznie zadowolona. Tarantino jak zwykle zapewnił dobre dialogi, nietuzinkowych bohaterów, zaskakujące rozwiązania i inteligentny recycling popkulturowy. Co więcej, w tym roku najlepszą, moim zdaniem, rolą męską jest ta Christopha Waltza jako pułkownika Hansa Landy.

Równie mocno zaskoczyła mnie w tym roku rodzima kinematografia. Obejrzałam przyzwoite „Zero” Pawła Borowskiego, które zapadło mi w pamięci, mimo że nie przepadam za filmami, w których forma jest treścią. Świetny jest „Dom zły”, najnowszy po genialnym „Weselu” film Wojtka Smarzowskiego, który znowu zaserwował widzom bardzo dobry scenariusz i gorzkie spostrzeżenia w nieco makabrycznym klimacie.
Najlepszym polskim filmem tego roku dla mnie pozostaje „Rewers” Borysa Lankosza. Ten film po prostu nie ma słabych stron, a więcej moich zachwytów można znaleźć w recenzji. Obejrzeć trzeba koniecznie.

Pozostając w rodzimych klimatach, dla mnie ten rok upłynął także pod znakiem Platige Image. Tomek Bagiński zrobił piękny „Kinematograf”, który ma szansę na nominację do Oscara. Kuba Jabłoński powalił mnie szkicami do „Hardkor 44” i ilustracjami do „Wrońca” Jacka Dukaja. Studio wzmocniło też swoją renomę produkcją efektów specjalnych do „Antychrysta” Larsa von Triera oraz udziałem w tak oryginalnych i na szeroką skalę zakreślonych projektach, jak „Zrozumieć Polskę” czy współpraca z Muzeum Powstania warszawskiego.

Na deser zostawiłam sobie najlepsze, czyli powrót science-fiction w wielkim stylu. Najpierw zaskoczył mnie „Dystrykt 9” – wprawdzie tylko rozrywka, za to w klimacie i na przyzwoitym poziomie. Jednym z najciekawszych filmów tego roku była dla mnie „Metropia”, wyjątkowo oryginalna animacja, którą niestety można było u nas zobaczyć tylko podczas Warszawskiego Festiwalu Filmowego.
Ten sam los spotkał też mój numer 1 w tym roku, czyli „Moon” Duncana Jonesa, z którym udało mi się przeprowadzić dla Was wywiad. Od dawna powtarzałam, że chciałabym jeszcze kiedyś obejrzeć sci-fi w starym, dobrym stylu, w którym ‘science’ byłoby tak samo ważne jak ‘fiction”, które byłoby o czymś istotnym i na dodatek było dobrze zrealizowane. Duncan Jones zrobił to w 33 dni za 5 milionów dolarów.

Tym optymistycznym akcentem kończę moje podsumowanie roku 2009. Było dobrze, niech rok 2010 był co najmniej tak udany.

Dodaj komentarz