Tak zupełnie bez ironii. Dosłownie jak i w przenośni. Rok 2011 można uznać za niezwykle udany pod względem filmowym.
Sytuacja jest jeszcze ciekawsza, jeśli przyjrzymy się zeszłorocznym premierom pod kątem szeroko rozumianego science-fiction. Nie zabrakło zarówno tytułów spektakularnych i rozrywkowych jak i kameralnych, trudnych w odbiorze produkcji. I biorąc pod uwagę te ostatnie, zaryzykować mogę stwierdzenie, że dla filmowego s-f to najlepszy rok od ponad dekady.
Poniższa lista zawiera tytuły ułożone chronologicznie, zgodnie z datą polskiej premiery.
Klikając na tytuł przejdziecie do wszelkich materiałów jakie publikowaliśmy na temat danej produkcji:
Władcy umysłów (The Adjustment Bureau)
Zaskakującym jest fakt, że „Władców umysłów” można było obejrzeć bez zgrzytania zębami. Choć literacki pierwowzór został potraktowany dość swobodnie i skupiono się na wątku miłosnym, to całość wypadła naprawdę zgrabnie. Co prawda nie ma tu mowy o filmie na miarę „Zaklętych w czasie„, ale „Władcy umysłów” stanowią dość miłą odmianę od pozostałych (nastawionych w większości na akcję) ekranizacji twórczości P.K. Dicka.
Nie opuszczaj mnie (Never Let Me Go)
Czystej wody dystopijny koszmar. Poprowadzony z niesamowitą precyzją, choć nie mówiący wprost o implikacjach zmian dokonanych w prezentowanej rzeczywistości. Oto powojenne społeczeństwo odkrywa sekret klonowania i tworzy z tego nazistowsko-medyczny, luksusowy przemysł. A wszystko to w ascetycznym, wypełnionym jesiennym klimatem, dość kameralnym i stonowanym filmie. Pozycja obowiązkowa dla każdego fana science-fiction i jednocześnie jeden z najlepszych obrazów tego nurtu w historii.
Jestem bogiem (Limitless)
Pierwsza rzecz warta odnotowania: polski tytuł dużo zgrabniej podsumował sedno filmu niż ten oryginalny. „Jestem bogiem” pod płaszczem letniej rozrywki przemycił kilka idei dość rzadko poruszanych w filmowym s-f. Od szerszych tematów, takich jak celowość transhumanizmu, po drobne, ale celne obserwacje (jak choćby maniakalny charakter zachowania głównego bohatera po przyjęciu „wspomagaczy”).
Kod nieśmiertelności (Source Code)
Duncan Jones zarówno w „Moon” jak i „Kodzie nieśmiertelności” zaprezentował dojrzałe, humanistyczne podejście do fantastyki naukowej. Jednak drugiemu filmowi Jonesa brakuje tego, co wyróżniało debiut: kameralności, świetnej stylizacji i klimatu. „Kod nieśmiertelności” to hollywoodzki produkcyjniak pełną gębą, stawiający momentami efekciarstwo ponad sens i pozbawiony jakichkolwiek cech wyróżniających reżysera. Jednak mimo swoich braków, film stanowi udaną żonglerkę fabularnymi cytatami i stawia kilka ważkich pytań.
X-Men: Pierwsza klasa (X-Men: First Class)
Dowód na to, że w odpowiednich rękach, nawet zrujnowana i doprowadzona do dna seria filmowa może odzyskać blask. Pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów komiksów Marvela, ale każdego kto ceni dobre, rozrywkowe kino.
Hanna
„Hanna” wymyka się gatunkowym podziałom. Na przecięciu kina szpiegowskiego, sensacyjnego, dramatu psychologicznego i science-fiction powstała pewna nowa jakość. Nie do końca ukształtowana, ale bez dwóch zdań warta odnotowania. Świetny przykład na to, jak na bazie schematów stworzyć coś świeżego.
Super 8
J.J. Abrams po raz kolejny udowodnił, że potrafi nakręcić fajne, lekkie w odbiorze kino. Na dodatek dość udanie przywołał klimat młodzieżowych, przygodowych produkcji z lat 80. „Super 8” ma wszystko czego można oczekiwać po takiej produkcji: sympatycznych bohaterów, dobre tempo i odrobinę tajemniczości. Czy można chcieć czegoś więcej?
Strefa X (Monsters)
Film ten cenię głównie za zerwanie ze schematami, które skrępowały podobne produkcje na długie, długie lata. Jest to też świetny przykład na to, że obecnie finansowe ograniczenia nie mają tak dużego znaczenia. Zdeterminowany filmowiec jest w stanie dopiąć swego i stworzyć naprawdę solidne dzieło za ułamek typowego hollywoodzkiego budżetu.
Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie (Captain America: The First Avenger)
Ukłon w stronę wielbicieli dieselpunku. Może nieco za słabo osadzony w tejże stylistyce, ale na bezrybiu… Poza tym „Kapitan Ameryka” należy do tych udanych adaptacji marvelowskich komiksów. Miłośnicy „Rocketeera” poczują się jak u siebie w domu.
Geneza planety małp (Rise of the Planet of the Apes)
Największe zaskoczenie i jednocześnie miłe rozczarowanie. Prequel/restart miernej, choć z niezrozumiałych dla mnie powodów, kultowej serii filmów? To nie miało prawa się udać. A jednak – „Geneza planety małp” to produkcja niczym z najlepszych czasów Spielberga. W odpowiednich proporcjach wypełniona akcją, angażująca i dobrze opowiedziana. Brawo!
Epidemia strachu (Contagion)
Reżyseria i zdjęcia Stevena Soderbergha. Muzyka Cliffa Martineza. A do tego naprawdę gwiazdorska obsada. „Epidemia strachu” bazuje na wyświechtanym motywie globalnej pandemii, ale przedstawia całość w stosunkowo obiektywny, chłodny sposób.
Druga Ziemia (Another Earth)
Nie jest to tradycyjne sci-fi, ani tym bardziej zwykły dramat. To magiczne, niebanalne i ściskające za gardło dzieło. Jeden z tych prostych i skromnych filmów, które na lata zostają w pamięci. Brit Marling jest w tym filmie znakomita. Wręcz nie mogę doczekać się „Sound Of My Voice„, które do dystrybucji ma trafić w bieżącym roku.
Łono (Womb)
„Womb” miał wszelkie szanse na to, żeby stać się dziełem przez wielkie D. Filmem kultowym. Obrazem kontrowersyjnym. Jednak otrzymaliśmy rzecz, która jedynie akcentuje pewne kwestie i rozmydla je w sennej narracji. Film, którego nie można określić inaczej niż „niespełniona obietnica”. Ale obietnica, która daje do myślenia.
Dodatkowo wyróżnić można trzy obrazy, które do Polski jeszcze nie dotarły:
Stake Land
„Stake Land” zatacza swoiste koło kinowej konwencji i nawiązuje swoją konstrukcją do klasyka gatunku, jakim jest „The Last Man On Earth„. Filmu, który będąc opowieścią o wampirach, stworzył jednocześnie podstawę pod cały nurt kina o zombie. Zatem oglądając „Stake Land” można doznać pewnego dysonansu – bo zderza on ze sobą schematy i rekwizyty od dawien dawna nie zestawiane razem i w ten sposób robi na przekór popkulturowym przyzwyczajeniom. Dodatkowo, jest to kino bardzo przyjemne, bo nakręcone na poważnie i momentami dość szorstkie.
Perfect Sense
„Perfect Sense” mówi nie tylko o naturze człowieka: nieustępliwej, elastycznej i upartej, ale też o relacji jaka ma miejsce między naszymi zmysłami a duszą. Jednocześnie to jedna z najoryginalniejszych i najbardziej przerażających wizji apokaliptycznych w historii kina. Znakomitość.
Attack The Block (Atak na dzielnicę)
Prosta fabuła, zbieranina charakterystycznych postaci i zabawa od pierwszej, do ostatniej minuty. Takie właśnie jest „Attack The Block” – to kino rozrywkowe w najczystszej postaci. Pozbawione zbędnego efekciarstwa, ale zabawne i sprawnie nakręcone.
Czy Waszym zdaniem pominąłem jakiś istotny tytuł?
Tweet
Istotny może nie, ale filmów s-f lub ocierających się o fantastykę było jednak więcej w zeszłym roku, że wymienić tylko Bitwę o LA, Real Steel, czy w końcu niechlubne Coś.
upierdliwie: von trier i almodovar też nakręcili syfy :P
„Real Steel” i „Skóry, w której żyję” niestety jeszcze nie obejrzałem. Odnośnie reszty pominiętych tytułów (chociażby takich jak „Bitwa o Los Angeles„,”Coś„, „Melancholia” czy „Wyścig z czasem„) – po prostu szkoda na nie czasu.
no wiesz, mogło ci się coś nie podobać, co nie zmienia faktu, że 1) Melancholia była jednym z ważniejszych filmów roku; 2) nas, tzn. zwolenników/wielbicieli Melancholii, jest jednak spora grupa :P
To miło, ale… co z tego?:)
Powyższe zestawienie jest listą filmów które moim zdaniem warto obejrzeć. Nie miałem zamiaru opisywać wszystkich filmów s-f, które pojawiły się w ubiegłym roku:)
Zdecydowanie brakuje Drive.
„Drive” to nie sci-fi :)
Okej. Według mnie Melancholia to najlepszy film fantasy ubiegłego roku. Jednak patrząc na to co nadciąga do nas w 2012 (i nie mówię tu o domniemanym końcu świata) to będzie to najlepszy rok dla kina spod znaku fantasy i scfi. Prometeusz, TDKR, Hobbit czy tajemniczy projekt Caurona – Gravity
Mój bład, pomyłka za która przepraszam. Niedoczytałem wstepu;/
Ja generalnie narzekam na poprzedni rok w kinie sci-fi i w ogóle kinie (warto by się pokusić o analizę ogólną ostatniej dekady i przyszłości, zwłaszcza przy obecnym rozwoju technologii kręcenia filmów, wymieraniu kin, mimo mani 3D, dystrybucją przez Internet i oglądaniu w domu). Może się starzeje, i mam sentymenty, szczególnie że aby poprawić sobie humor to zaczynam oglądać różne filmy sci-fi itp, z poprzedniego wieku.
Prawdę mówiąc wiele z powyższych filmów nie oglądnąłem jeszcze (cześć z braku czasu, czaść z braku seansów w kinie, ale postaram się to nadrobić jakoś), albo cześciowo jestem nimi rozczarowane („Source Code” mi się nie podobał osobiście, „X-Man” średnio mimo przymykania oka że to komiks, „Biuro Dostosowawcze” da się oglądać, mimo poważnych problemów), albo same opium jest nimi rozczarowane (np. „Hanna”). Było mnóstwo tytułów sci-fi (przynajmniej tych mainstremowych) w poprzednim roku, które raczej zawiodły oczekiwania („Sky Line”, „Cowboys&Aliens”, „Immortals”, „Paul”, „Transformers”, „Green Hornet”, „Green Lantern”, „I am number 4”, „Battle Los Angeles”, „Sucker Punch”, „Piraci z Karaibów”, „Thor”, „Conan the Barbarian”, „Apollo 18”, „The Thing”, „The Darkest Hour”, „In Time”, „Real Steel”), i są to filmy co prawda mainstremu, ale na Opium były prezentowane i zapowiadane, więc można powiedzieć że oczekiwaliśmy więcej, od wielu nawet więcej niż więcej. Większości z tych filmów nie oglądałem, ale po recenzjach na Opium lub gdzieś indziej odechciało mi się ich oglądać, a jeśli nawet to raczej nie płacić i kupować kota w worku w kinie, zamiast tego ściągnąć coś z sieci. Filmów jak widać robi się coraz więcej (i powoli wraca się po długiej przerwie do tematyki Sci-Fi), ale poziom dostosowany jest do bardzo młodego widza, co przejawia się raczej brakami fabularnymi, aktoryskimi oraz błędami logicznymi w scenariuszu.
Tak czy siak, wielkie dzięki z podsumowanie roku, które jest też lista moich braków filmowych które muszę nadrobić (szczególnie „Melancholia” czy „Contagion” i „Captain America”). „Super 8” mi się podobał, bardzo pozytywny film z klimatem. Plus dla „Limitless”, nie wiedziałem że to film z 2011!
A co powiecie o „The Divine”? Właśnie przeglądam różne listy filmów, i wpadł mi w oko.
Natomiast dużo lepiej czuje się jak znajdę jakiś starszy film, który mi umknął w poprzednich latach, a to „City of Ember”, a to „Renaissance”, itp. itd.
Miejmy nadzieje, że 2012 wyjdzie jeszcze lepszy się o wiele lepiej. Chociaż zapowiada się dużo tytułów, to mamy głównie doczynienia z remakami, sequalami, prequalami, itp: „Prometeusz”, „Hobbit”, „Dark Knigth Rises”, „Ghostbusters 2”, „Man in Black 3” (ale przynajmniej wiemy czego się spodziewać po nich, ). Jest też wiele innych ciekawych pozycji, które warto obserwować, kręcenie „Gry Endera”, „Battleship”. Inne odrazu odrzucają raczej („John Carterm”, „The Hunger Games”, ).
Fantastyczny to może nie, ale całkiem niezły, zwłaszcza w porównaniu z paroma poprzednimi. Cieszy fakt, że coraz więcej pojawia się skromnych sci-fi, w których element fantastyczny jest tylko punktem wyjścia do powiedzenia czegoś bardziej uniwersalnego („Another Earth”, „Womb”, „Never Let Me Go”). O dwóch pierwszych donosiliśmy jako pierwsi w Polsce, z pierwszej ręki (tzn. od reżyserów) i ze swojej strony chcę zadeklarować, że i w tym roku będziemy się starać wygrzebywać podobne perełki i próbować kontaktować się z twórcami:)
Za to blockbustery zawiodły mnie prawie w stu procentach (czemu mnie to nie dziwi). Jedynie „Super 8” (głownie z powodów sentymentalnych) i „Geneza Planety Małp” (to po prostu im wyszło) się bronią. Sporo obiecywałem sobie po koreańskim „Sektorze 7”, ale film okazał się mocno przeciętny.
Na plus także „Monsters” i „The Adjustment Bureau”, choć tu głównie za ładnie poprowadzone wątki damsko-męskie, w tym pierwszym także za ujmujący, melancholijny klimat. Największe rozczarowanie to – „The Source Code”. Tragedia, na którą szkoda nawet strzępić sobie palców. Były oczywiście jeszcze gorsze filmy, ale w przypadku Jonesa w grę wchodziły mimo wszystko oczekiwania związane z poprzednia produkcją.
Jeśli założycie jakiś fanklub Brit Marling, to ja się chętnie zapiszę ;) „Another Earth” to w moim rankingu ścisła czołówka najlepszych filmów roku (nie tylko SF) – świetne, kameralne kino, w niebanalny sposób traktujące o na pozór banalnych (bo przerabianym już w kinie wielokrotnie) sprawach. Z bardzo interesującym, alegorycznym tłem. „Monsters” też jak najbardziej na plus, z podobnych zresztą względów. A „Never Let Me Go” to jedna z najlepiej oddających ducha oryginału ekranizacja jaką widziałem (równać się pod tym względem wśród filmów ostatnich lat może chyba tylko „Droga”). Czytając powieść miałem przed oczami niemal takie same obrazy, jak te przedstawione później przez Romanka. Inna sprawa, że fabuła została skrócona i okrojona w taki sposób, że bez znajomości oryginału wiele by pewnie straciła. I to chyba jedyny mój zarzut w kierunku tego filmu.
Co do „Melancholii” to ja zdecydowanie znajduję się w obozie tych „za”. Swoją drogą, czy jakiś film w zeszłym roku aż tak podzielił i widzów i krytyków? Do głowy przychodzi mi tylko „Drzewo życia”, choć tam tendencja „przeciw” jest dużo wyraźniejsza.
Jeśli chodzi o resztę (z podstawowej listy nie widziałem tylko „Womb” i „Kapitana Ameryki”) to są to raczej pozycje dobre albo przyzwoite, ale bez błysku. Na plus faktycznie wyróżniłbym nową odsłonę „X-Men”, za walory czysto rozrywkowe, na minus zdecydowanie „Geneza Planety Małp” – wciąż nie łapię tego wyjątkowo ciepłego przyjęcia przez większość. Film sam w sobie ujdzie, ale ani pod względem realizacji, ani tym bardziej naszpikowanej banałami fabuły, nie wyróżnia się spośród innych blockbusterów.
Widziałem wszystko z tej listy. Uważam, że niewymieniony Skyline zasługuje na solidne w niej miejsce. Jako niskobudżetowy, być może niedopracowany ale obdarzony fenomenalnym klimatem film. Melancholia to jedyny film od paru lat, który sprawił, że nie wyszedłem ani troche obrażony z kina. Obejrzałem go jeszcze 2 razy z netu. Kapitam Ameryka natomiast… aż nie chce się pisać… jak śledziem po papie.